Jeden dla wszystkich?
Zabrzmiało trochę jak z Władcy Pierścieni: „Jeden, by wszystkimi rządzić" (słynna tolkienowska fraza w tłumaczeniu Marii Skibniewskiej), ale nie chodzi o magiczny pierścień naszpikowany elektroniką, ale o nową technologię. Dokładnie o wspólny język, esperanto dla gadżetów, w którym zegarek dogada się z żarówką z inteligentnego domu, opaska przekaże dane do Google Glass, a samo uzupełniająca zapasy lodówka dostanie dostęp do naszych aplikacji z listami zakupów. Jak na razie dane z takich czy innych urządzeń krążą w chmurze, ale nie przenikają się wzajemnie. Brakuje spójnego standardu komunikacji, odpowiednika języka internetu, HTML.
Jak to było kiedyś?
Pierwsze kroki internetu wyglądały podobnie. Istniało wiele różnych protokołów, które potrafiły wykonywać jedną czynność. Pliki wysyłało się FTPem (File Transfer Protocol), za wyszukiwanie informacji odpowiadał WAIS (WideAre Information Server), komputery łączyły się za pośrednictwem telnetu. Potem nastał Gopher, ale także nie oferował tak szerokich możliwości jak obecna sieć. Dopiero dzięki stworzeniu HTMLa, czyli HyperTextMarkup Language, hipertekstowego języka znaczników, można było swobodnie rozwijać zunifikowany internet. Najprościej rzecz ujmując to właśnie HTML pozwala opisać strukturę internetu w jednoznaczny sposób dla użytkowników, urządzeń z niego korzystających oraz dla systemów operacyjnych. Dane mogły przestać być rozproszone i stały się jedną, coraz bardziej spójną siecią informacji. Takiego standardu komunikacji wymaga rosnący w ogromnym tempie świat komunikujących się ze sobą, inteligentnych gadżetów.
O co toczy się gra?
Stawka jest wysoka, bo ten segment rynku określany jako Internet of Things ma według analityków dodać do światowej gospodarki około 15 bilionów dolarów w przeciągu kolejnych 15 lat. Średnio bilion dolarów rocznie to tempo godne uwagi. Inne badania wskazują na jeszcze większy potencjał tego zjawiska – McKinsey prognozuje wzrost w przedziale od 2,7 do 6,2 biliona dolarów rocznie do 2025 roku. Trudno jednoznacznie ocenić możliwości technologii, która jeszcze nie jest w stanie rozwinąć skrzydeł, ale obecny rok na pewno będzie należał do wszechobecnego internetu rzeczy.
Trzeba zatem wymyślić taki standard komunikacji. Obecnie wykorzystywane technologie Bluetooth, Wi-Fi czy radiowej łączności RFID to krok we właściwą stronę, ale i tak muszą zostać wchłonięte przez coś większego. Nowa rzeczywistość obudzi urządzenia do wymieniania informacji dla naszej korzyści. Droga wyśle powiadomienia o dziurach, wypadkach i oblodzeniu do samo prowadzącego samochodu, lekarz zdalnie skonsultuje trudny przypadek na podstawie bieżących danych zbieranych przez nanolaboratoria pracujące pełną parą na naszych ubraniach, skórze, a nawet wewnątrz nas w formie wszczepionych nadajników. Bardziej wydajnie będzie można kierować pracą fabryk i wykonywać więcej niebezpiecznych dla człowieka zadań. Już podczas huraganu Katrina sieć amerykańskich supermarketów Walmart udowodniła, jak wygląda sprawne zarządzanie informacją – jeszcze przed uderzeniem huraganu w Nowy Orlean sklepy dokładnie wiedziało co i gdzie będzie najpilniej potrzebne. Ciężarówki pełne dokładnie tego, czego na zrujnowanym terenie nie było, wyruszyły z bazy jak tylko wiatr osłabł. Mówiono, że pomoc od Walmartu była sprawniejsza od akcji ratunkowej kierowanej przez amerykański rząd. Wszystko dzięki skutecznemu zarządzaniu informacją.
2014 rok ma szansę stać się kolejnym przełomem w tworzeniu Internet of Things, ponieważ naukowcy mogą korzystać z coraz tańszych technologii. Czipy do zdalnej komunikacji stają się coraz tańsze i mniej awaryjne, a do tego pobierają o wiele mniej energii niż ich poprzednie wersje. Obecnie koszt dodania układu odpowiedzialnego za bezprzewodową komunikację to wydatek rzędu 5 dolarów więcej przy produkcji. Nowy czip można włożyć we wszystko nie odstraszając klientów wyśrubowaną ceną. We wrześniu 2013 roku Intel zaprezentował układ zasilany energią znajdującą się w... kieliszku wina. Podobnie jak na szkolnych zajęciach z techniki, jeżeli trafi się na odpowiednio kreatywnego nauczyciela, można zrobić bateryjkę z ziemniaka, okazało się, że zaawansowana technologia ma naprawdę niskie potrzeby energetyczne.