To o tyle zastanawiające, że serwisów z legalnymi filmami, serialami, a nawet tradycyjnymi kanałami telewizyjnymi strumieniowanymi w sieci cały czas przybywa. W dodatku ceny subskrypcji nie są zaporowe, a treści są w nich coraz bardziej zróżnicowane i coraz wyższej jakości.
Badania są jednak jednoznaczne. Z danych firmy Irdeto, przytoczonych przez eMarketera, wynika, że za oceanem ponad połowa tzw. milenialsów ogląda pirackie wideo w sieci, a jedna trzeci z nich robi to regularnie, przynajmniej raz w miesiącu. Co więcej – ok. 44 proc. z osób, które korzystają z pirackich treści, deklaruje, że nawet wiedząc o tym, jakie szkody powoduje to w branży filmowej, nie zamierza zmienić tego przyzwyczajenia.
Najmłodsi się nie przejmują
Podobnie wygląda to w Polsce, gdzie najmłodsi piraci przejmują się tym, że sięgają po nielegalne treści, znacznie mniej niż statystyczny internauta. Z badania domu mediowego MEC wynika, że podczas gdy dla 42 proc. osób w grupie wszystkich internautów ma znaczenie to, czy oglądany film pochodzi z legalnego czy z nielegalnego źródła (26 proc. deklaruje, że nie), w grupie 15–24-latków ten wskaźnik topnieje. Wynosi tylko 27 proc., a 41 proc. najmłodszych internautów deklaruje, że nie ma to dla nich żadnego znaczenia.
Za oceanem do korzystania z pirackich treści przyznaje się już 32 proc. dorosłych osób. Aż 39 proc. z nich nie zamierza z tego rezygnować nawet po usłyszeniu, jakie szkody w produkcji to wyrządza (mniej ciekawych treści, niższe zatrudnienie w branży itd.).
– Właściciele treści w internecie powinni zgłębiać powody, dla których konsumenci wybierają daną usługę. A są to: rodzaj oferowanych treści, ich wartość i wygoda użytkowania. By powstrzymać udział pirackich wejść na rynku, właściciele treści i dystrybutorzy powinni wdrażać strategie, które obejmują kompleksowe działania: zarówno oznaczanie materiałów znakami wodnymi, jak i wykrywanie ich nielegalnego udostępniania oraz egzekwowanie prawa – komentuje Rory O'Connor z Irdeto.