Somianka, położona w północno-wschodniej części Mazowsza, była do czasu parcelacji sporym jak na tę część Polski majątkiem, bo liczyła ponad 2600 ha. Mazowsze, złupione po potopie szwedzkim, nie podniosło się już gospodarczo. Mój praszczur Wilfried d'Esch‚ którego nazwisko spolszczono na Essa, a w końcu na Esse‚ przybył wtedy jako najeźdźca z armią szwedzką do Polski. Podniesienie z ruin dworu w Somiance było więc skromną próbą spłacenia długu. Co jednak dużo ważniejsze‚ było też próbą stworzenia domu rodzinnego‚ próbą trudną i udaną.
Gdy w 1997 roku razem z moim bratem Piotrem Esse weszliśmy do ruiny dworu, nie zdawaliśmy sobie sprawy, co nas właściwie czeka. Byliśmy w prawie dwustuletniej historii dworu w Somiance trzecią rodziną po Pugetach i Muellerach.
Odbudowa dworu, mającego prawie 1000 mkw. i nazywanego tu pałacem, opierała się prawie całkowicie na współpracy z miejscowymi ludźmi. Jedynym wyjątkiem był główny konserwator rzeźb w warszawskich Łazienkach i mistrzowski sztukator Wiesław Winkler. Stolarzem był pan Tadeusz polecony przez prof. Kwiatkowskiego z Suchej. Widział wszędzie duchy i chciał wynieść się z powrotem w rodzinne strony Dembego, tak szybko jak się tylko da. Tytułował mnie Panem Dziedzicem i witał u progu zawsze jakąś złą wiadomością.
Pewnego razu przybiegł z porażającą wieścią? Panie dziedzicu a w Dembem to była strzelanina w szkole i zginęli uczniowie! Tak panie Tadeuszu, była - odpowiedziałem, ale w Denver w Ameryce nie w Dembem...
W trakcie inwentaryzacji, mierząc budynek, okazało się, że brakuje nam nagle 4 metrów i że prawdopodobnie mamy jakieś zamurowane pomieszczenie, bez dostępu. Po rozkuciu ścian ukazała nam się wewnętrzna klatka schodowa wysoka na 8 metrów, cała pełna szpitalnych łóżek z wojskowego lazaretu, który po przejściu frontu zainstalowany był we dworze. Wszystko to, co po nim zostało, było zamurowane tu przez ponad 50 lat. Wyniesione ostrożnie i spalone, by żadna zaraza nie pozostała."