Szukając konkretnej winiarni na Węgrzech, na przykład w regionie tokajskim, można nawet nie trafić do samego Tokaju. Jest jednak miejsce, którego nie sposób nie zauważyć – kosmiczne w formie zabudowania firmy Disznókő na skrzyżowaniu głównej drogi nr 37 z Sátoraljaújhely do Miszkolca z trasą na Torcal i Tokaj. Ta dziwna budowla – ogromy, drewniany i pokryty drewnem hangar, przywodzący na myśl buszmeńskie szałasy, bumerang lub jurtę (zależnie od inwencji piszącego) – to garaż dla maszyn. Znacznie ważniejszy jednak jest wybudowany po 1992 roku – kiedy Disznókő zostało kupione przez francuską firmę ubezpieczeniową AXA–Millésimes – główny budynek winiarni. Powstały na podstawie półkola z wielkimi przybudówkami niczym lotniskowe terminale, należy do najnowocześniejszych i najlepiej wyposażonych na świecie. Przechadzając się po półkolistej antresoli, można zajrzeć do każdego pomieszczenia produkcyjnego oraz przyjrzeć się pracy w najbliżej położonych winnicach (jedna ze ścian jest rozsuwana). Gdy mija gorący czas zbiorów, w winiarni pracuje zaledwie kilku ludzi nadzorujących z centrum komputerowego temperaturę w chromowanych zbiornikach. To oni decydują, kiedy wino ma trafić do beczek.
W czasach komunistycznych jedynym producentem tokaju był Borkombinát, który dostał stopniowo kolektywizowane winnice. Nawet jeśli komuś udało się uratować dziedzictwo, musiał sprzedawać owoce monopoliście. Około roku 1960 w rękach prywatnych było zaledwie 10 proc. winnic. Indywidualnym właścicielom zostawiono bowiem jedynie przydomowe działki.
Wina wytwarzane przez Borkombinát miały łatwy i ogromny rynek zbytu – kraje Europy Wschodniej, a zwłaszcza ZSRR, który był w stanie wchłonąć każdą ilość wina obojętnej jakości. Do dziś wśród dziennikarzy i kiperów trwają spekulacje, które tokaje i z których roczników były po prostu oszukiwane. Jeśli natura nie sprzyjała i rocznik był gorszy, wina – którego było mniej z tego powodu – dosładzano sztucznie i dodawano do niego spirytusu. To pewne. Bo inne wina z tych samych roczników trafiały do Londynu, a zupełnie inne do Leningradu i Moskwy. Wina było ciągle mało, stąd postarzano je w niepełnych beczkach, by zwiększyć dostęp powietrza i przyśpieszyć dojrzewanie. Wino takie miało ciemną barwę, mocny zapach suszonych śliwek i przypominało południowohiszpańskie sherry. Taki tokaj stał się na kilkadziesiąt lat obowiązkowym wzorcem tokaju w ogóle.
Borkombinát poszedł na początku lat 90. pod młotek, ale państwo wykroiło dla siebie łakomy kąsek, zostawiając na własne potrzeby historyczne zapasy w butelkach (niektóre ponadstuletnie) i część winnic. Powstał państwowy Tokaj Kereskedőház (Tokajski Dom Handlowy). Oficjalnie przyczyną było to, że mali producenci wina powinni mieć zapewniony rynek zbytu dla owoców, co – jak łatwo przewidzieć – nie sugerowało wzrostu jakości trunku. Nieoficjalnie mówiono, że państwo musiało i musi mieć dostęp do starych zapasów. Takie smakołyki węgierscy oficjałowie rozdają w prezentach głowom innych państw. Tokaja z lat 30. dostał m.in. papież Jan Paweł II.
Reszta tokajskich winnic, w ramach prywatyzacji, stała się własnością grupy inwestorów z Francji, Włoch, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Ten proces zresztą trwa. Na Węgry sprowadzono wybitnych specjalistów do spraw wina, zainwestowano gigantyczne pieniądze w sprzęt, powstały nowe wytwórnie.