Rz: Czy festiwal chce przyciągnąć widzów doborem utworów, czy nazwiskami sławnych wykonawców?
Stanisław Leszczyński: – Dla mnie jest to zawsze nierozłączne, muzyka bez kreatywnego wykonawstwa nie istnieje. Ta „twórcza odtwórczość” może sprawić, że czasami odnajdujemy interesujące wartości w dziełach zapomnianych przez historię. Jeśli zatem znakomity artysta proponuje festiwalowi utwór średniej klasy, jestem entuzjastą takiego pomysłu. Wierzę bowiem, że dzięki jego interpretacji będziemy mogli obcować z ciekawą muzyką. Jeżeli natomiast ze względu na koncepcję programu powinienem włączyć do niego konkretny utwór, ale mogę zdobyć jedynie artystę średniej klasy, chętnie zastąpię owo dzieło innym, o mniejszej wartości, ale właśnie w wybitnym wykonaniu.
Czy mamy jednak na świecie wielu naprawdę wybitnych pianistów? Podobno epoka wielkich indywidualności skończyła się z odejściem Vladimira Horowitza, Artura Rubinsteina czy Światosława Richtera.
Wszyscy dostrzegamy kryzys kryteriów i pewnej estetyki, a problem ten dotyka nie tylko pianistów. Pod względem technicznym poziom umiejętności muzyków jest znacznie wyższy niż kiedyś. Wystarczy porównać nagrania – te dawne i te współczesne, a najbardziej jaskrawo można to zilustrować przykładami ze świata opery. Weźmy choćby płyty z pierwszej połowy XX w., na których orkiestry z teatrów włoskich grają „od siedmiu boleści”, ale jak to robią! Świetnie akompaniują, bezbłędnie czują frazę, a ekspresja i narracyjność jest fascynująca. Trudne jest to do osiągnięcia ze współczesnymi, perfekcyjnymi technicznie orkiestrami. Podobnie jest z solistami czy dyrygentami. Wszyscy są wspaniali, ale jeśli chcemy, by ktoś oczarował nas głębią treści czy indywidualnością interpretacyjną – tych wartości szukajmy raczej w przeszłości.
Może współczesny świat nie potrzebuje indywidualności w żadnej z dziedzin?