Jak się okazało‚ hasło wywoławcze „Out there: Architecture beyond Building” najtrafniej zinterpretowała polska reprezentacja. Nikt nie spodziewał się takiego sukcesu. Po raz pierwszy w 113-letniej historii weneckiego biennale zdobyliśmy najwyższe laury: Złote Lwy za narodowy pawilon. Od sobotniego ogłoszenia werdyktu trwa szturm na Hotel Polonia w Giardini. Nasza ekspozycja bardzo się podoba. Dowcipna‚ świeża‚ bezpretensjonalna i czytelna dla każdego‚ bez względu na narodowość.
W większości pawilonów eksponatom bliżej do sztuk wizualnych niż do urbanistycznych konkretów. Odpowiada to zapotrzebowaniom miasta na lagunie. Żyje z turystów‚ a więc chce ich przyciągnąć. Każde wydarzenie musi być atrakcyjnie. W tym roku w biennale uczestniczą 53 kraje‚ liczba pokazów satelickich – instalacji i rzeźb reprezentujących architekturę eksperymentalną – przekracza pół setki; niemal tyle samo jest imprez towarzyszących i dziwnych obiektów rozsianych po mieście. Skala przedsięwzięcia fascynuje.
Odeszły w przeszłość prezentacje dla grona profesjonalistów. Teraz konfrontacje architektoniczne to multimedialny show: muzyka‚ efekty świetlne‚ zmienne przestrzenne obrazy. Pełna cyfrowa psychodelia. A także gadżety dla odwiedzających. Tu także trwa współzawodnictwo. Liczą się już nie długopisy z nadrukiem‚ ale pamięć USB‚ świetlne pointery‚ nawet iPody.
Jednak zbiegiem pogodowych okoliczności w tym roku największą karierę robiły najprostsze gadżety: parasol‚ plastikowy wór‚ chusteczka.
Nikt nie pokonał męczącego weneckiego upału‚ który sięgał 40 stopni Celsjusza; żaden kosztowny wynalazek nie zastąpił foliowej peleryny i kaloszy‚ gdy pierwszego dnia biennale oberwała się chmura. Niebo stało się ciężkie niczym ołów – jak wówczas‚ gdy Casanova odsiadywał karę w Palazzo Ducale‚ o czym wspominał w pamiętnikach.