Czułam się wewnętrznie wypalona jako aktorka – wspomina Julia Ormond. – Przyjęłam kilka propozycji bardzo podobnych do siebie i zrozumiałam, że wpadam w rutynę. Brakowało mi wyzwań. A łatwizna to dla aktora pocałunek śmierci. Żeby całkiem się nie zniechęcić, musiałam zrobić sobie przerwę, zająć się czymś innym.
Ryzyko było duże, ale decyzja okazała się słuszna. 44-letnia gwiazda nigdy nie była tak zapracowana jak przez ostatni rok. Zagrała w „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona” i „Che – Rewolucji”, gościnnie wystąpiła w kilku odcinkach popularnego serialu „CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku”. To był powrót w naprawdę wielkim stylu.
– Nie żałuję, że to są role drugoplanowe – mówi Ormond. – Wprost przeciwnie. Grając główne role, nigdy nie ma się takiej swobody. Mam poczucie, że odzyskałam kontrolę nad swoim życiem i robię to, co daje mi najwięcej satysfakcji.
Nie chodzi tylko o kino. Aktorka od lat angażuje się w działalność filantropijną, założyła fundacje, których celem jest walka z przestępczością, przemytem i handlem ludźmi. Została Ambasadorem Dobrej Woli ONZ. Przede wszystkim jednak – urodziła córkę. Mówi, że to najbardziej odmieniło jej życie: nauczyło odpowiedzialności i wciąż motywuje do pracy nad sobą.
– Zmiany są potrzebne, bo rozwijają człowieka i hartują – uważa. – Przeprowadzki, najpierw z Londynu do Ameryki, do Nowego Jorku, potem do Los Angeles, były kolejnymi etapami. Dziś moim domem jest Nowy Jork. Na jak długo? Nie wiem. Nie zapominam o korzeniach. Nadal czuję się Brytyjką i Europejką.