Powrót Kopciuszka

Kiedy w połowie lat 90. oczarowała Hollywood rolami w „Wichrach namiętności” i „Sabrinie”, wróżono jej karierę Julii Roberts, porównywano do Audrey Hepburn... Ale piękna Brytyjka Julia Ormond nagle zniknęła z ekranów. Powróciła triumfalnie po prawie dekadzie

Publikacja: 21.05.2009 17:09

Julia Ormond

Julia Ormond

Foto: Materiały Promocyjne

Czułam się wewnętrznie wypalona jako aktorka – wspomina Julia Ormond. – Przyjęłam kilka propozycji bardzo podobnych do siebie i zrozumiałam, że wpadam w rutynę. Brakowało mi wyzwań. A łatwizna to dla aktora pocałunek śmierci. Żeby całkiem się nie zniechęcić, musiałam zrobić sobie przerwę, zająć się czymś innym.

Ryzyko było duże, ale decyzja okazała się słuszna. 44-letnia gwiazda nigdy nie była tak zapracowana jak przez ostatni rok. Zagrała w „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona” i „Che – Rewolucji”, gościnnie wystąpiła w kilku odcinkach popularnego serialu „CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku”. To był powrót w naprawdę wielkim stylu.

– Nie żałuję, że to są role drugoplanowe – mówi Ormond. – Wprost przeciwnie. Grając główne role, nigdy nie ma się takiej swobody. Mam poczucie, że odzyskałam kontrolę nad swoim życiem i robię to, co daje mi najwięcej satysfakcji.

Nie chodzi tylko o kino. Aktorka od lat angażuje się w działalność filantropijną, założyła fundacje, których celem jest walka z przestępczością, przemytem i handlem ludźmi. Została Ambasadorem Dobrej Woli ONZ. Przede wszystkim jednak – urodziła córkę. Mówi, że to najbardziej odmieniło jej życie: nauczyło odpowiedzialności i wciąż motywuje do pracy nad sobą.

– Zmiany są potrzebne, bo rozwijają człowieka i hartują – uważa. – Przeprowadzki, najpierw z Londynu do Ameryki, do Nowego Jorku, potem do Los Angeles, były kolejnymi etapami. Dziś moim domem jest Nowy Jork. Na jak długo? Nie wiem. Nie zapominam o korzeniach. Nadal czuję się Brytyjką i Europejką.

Urodziła się 4 stycznia 1965 roku w Epsom w Anglii. W domu, z którego pochodzi, sztuka była stawiana na piedestale. Dziadkowie byli artystami, rodzice – matka laborantka i ojciec biznesmen, który dorobił się milionów w branży komputerowej – chcieli zapewnić dzieciom jak najlepsze wykształcenie. Julia rozpoczęła edukację w renomowanej prywatnej szkole. Była jeszcze bardzo mała, gdy rodzice się rozwiedli. Jako dziecko z rozbitej rodziny czuła się inna niż rówieśnicy, stała się odludkiem, potem zbuntowaną nastolatką, chłopczycą, która od baletu wolała hokej.

Początkowo chciała iść w ślady dziadków i zostać artystką, ale po roku w szkole plastycznej zrozumiała, że naprawdę pociąga ją aktorstwo. W 1988 roku skończyła prestiżową Webber-Douglas Academy of Dramatic Art w Londynie. Dziś się śmieje, że start w zawodzie zawdzięcza... umiejętności robienia zeza. Podbiła w ten sposób serca komisji podczas castingu do reklamy serka. Zaczęła występować na scenie i odnosić sukcesy, w 1989 roku dostała nagrodę londyńskich krytyków dla najlepszej debiutantki za rolę w sztuce „Faith, Hope and Charity”.

Zwróciła na siebie uwagę jako Katarzyna w scenicznej wersji „Wichrowych wzgórz”. I tak bardzo wczuła się w tę postać, że naprawdę zakochała się w swoim partnerze Rorym Edwardsie grającym Heathcliffa. Ale i ta romantyczna historia nie zakończyła się happy endem – małżeństwo rozpadło się po pięciu latach.

Popularność przyniosła Julii Ormond tytułowa rola w telewizyjnej biografii rosyjskiej carycy – „Młoda Katarzyna” (1991). W telewizji zagrała jeszcze m.in. żonę Stalina – „Stalin” (1992). Wystąpiła w głośnym „Dzieciątku z Macon” Petera Greenawaya i kostiumowym „Nostradamusie”.

Ale prawdziwym przełomem był hollywoodzki melodramat z wojną w tle „Wichry namiętności” (1994), gdzie Ormond zagrała u boku m.in. Anthony’ego Hopkinsa i Brada Pitta. Zaraz potem przyszła propozycja głównej roli w „Sabrinie” (1995) – rozgrywającej się w realiach współczesnego Nowego Jorku kolejnej wersji bajki o Kopciuszku, który zakochuje się w przystojnym i bogatym biznesmenie (Harrison Ford). Film, który wyreżyserował Sydney Pollack, to remake klasyka z lat 50. – wówczas Sabrinę zagrała Audrey Hepburn. Jeszcze w tym samym roku Julię można było oglądać w „Rycerzu króla Artura” jako piękną Ginewrę rozdartą między miłością do Króla Artura (Sean Connery) a skłonnością do przystojnego Lancelota (Richard Gere).

Sukces chyba najbardziej zaskoczył samą Julię. Aktorka czuła w dodatku, że role, wokół których zrobiło się tyle szumu, nie były wcale kreacjami na miarę jej talentu i możliwości. Nie chciała być tylko ładną buzią. Uznała, że powinna się wycofać.

To nie znaczy, że zupełnie zrezygnowała z grania. Zaczęła jednak wybierać propozycje mniej komercyjne – założyła własne studio i nakręciła poruszający dokument o bośniackich kobietach przetrzymywanych w serbskim obozie – „Calling the Ghosts: A story of Rape, War and Women” (1996), za który dostała dwie nagrody Emmy.

Potem na rok wyjechała do Rosji, żeby zagrać u Nikity Michałkowa w „Cyruliku Syberyjskim” (1999). W 1999 roku ponownie wyszła za mąż za amerykańskiego biznesmena Jona Rubina. Pięć lat później urodziła córkę Sophie.

[i]Cyrulik syberyjski

12.45 | Ale Kino! | PIĄTEK

Sabrina

21.20 | TVP 1 | NIEDZIELA[/i]

Czułam się wewnętrznie wypalona jako aktorka – wspomina Julia Ormond. – Przyjęłam kilka propozycji bardzo podobnych do siebie i zrozumiałam, że wpadam w rutynę. Brakowało mi wyzwań. A łatwizna to dla aktora pocałunek śmierci. Żeby całkiem się nie zniechęcić, musiałam zrobić sobie przerwę, zająć się czymś innym.

Ryzyko było duże, ale decyzja okazała się słuszna. 44-letnia gwiazda nigdy nie była tak zapracowana jak przez ostatni rok. Zagrała w „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona” i „Che – Rewolucji”, gościnnie wystąpiła w kilku odcinkach popularnego serialu „CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku”. To był powrót w naprawdę wielkim stylu.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem