W zwierzęcym ogrodzie rzeźbiarza z przypadku

Tuż pod Warszawą jest miejsce nieoczekiwane. Bez szpaleru tuj i przystrzyżonych trawników, za to z wielkim dębem koło domu. W bujnej zieleni skryły się tu zwierzęta duże i małe. Zwyczajne i fantastyczne. Na swoją arkę zabrał je Józef Wilkoń

Publikacja: 07.08.2009 01:30

W „Nosorożcu” ważny był nie tylko kształt, ale też faktura drewna – skóry wielkiego zwierzęcia

W „Nosorożcu” ważny był nie tylko kształt, ale też faktura drewna – skóry wielkiego zwierzęcia

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

W Zalesiu Dolnym znany w świecie ilustrator i rzeźbiarz, któremu Japończycy chcą poświęcić muzeum znalazł swoją przystań. Zbudował dom, zasadził drzewa i krzewy, których nie pozwala nawet przycinać. – Niech rosną, jak chce natura – mówi.

[srodtytul]Drewniany pies i pantera[/srodtytul]

Nie ma tu podjazdów z kamiennej kostki, zamiast chodników są udeptane scieżki a podłogi w domu pokrywa niemalowane drewno. – Pan Józef nie uznaje lakierów i farb. Trzeba szorować, jak to się dawniej robiło – mówi z odrobiną żalu gospodyni, którą zatrudnia.

Budynki toną w zieleni. Wyjątkiem jest rozbudowana pracownia. Powstała z socjalistycznego „pudełka“, jakie postawili sobie dawni sąsiedzi. Toporna bryła zyskała spadzisty dach, kolumny przed wejściem i przestrzeń podzieloną na pracownię, pokoje i zakręcane schody, wokół których stanęły i zawisły rzeźby, tworząc fantastyczną, wielopoziomową galerię.

Stojącą obok szopę też wypełniają mniejsze prace. Ale już w ogrodzie leżą wielkie bale drewna. Część z nich dopiero odsłania ukryte w nich kształty. Są też skończone rzeźby. Np. pod drzewem schroniły się świątki. Pilnuje ich anioł, czuwający też nad gromadą zwierząt, które znaleźć można w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Choćby pod ogrodową ławką leży zwinięty w kłębek drewniany pies. Inny, też z drewna, skacze na rynnę, a niedaleko ganku wychyla się z klatki czarna pantera.

Największe zwierzęta artysta ukrył pod folią. – Nasze deszcze coraz bardziej przypominają tropikalne. Drewno tego nie lubi – tłumaczy, odsłaniając najpierw lwicę z lwiątkiem i lwa, potem potężnego nosorożca. Mamy szczęści, sporo prac właśnie wróciło do domu.

Od czasu głośnej wystawy „Arka Wilkonia“ w Zachęcie drewniane zwierzaki nieustannie wędrują po Polsce. Część z nich zostaje w galeriach czy publicznych przestrzeniach, jak tytułowa arka, którą obejrzeć można w parku przy pałacu w Radziejowicach.

[srodtytul]Grające szafy [/srodtytul]

Rzeźbiarzem Wilkoń stał się – jak twierdzi – przez przypadek. Na odkupionej od sąsiadów działce był warsztat.

– Kiedyś przyjechał do mnie z Niemiec znajomy chirurg z rodziną. Chciałem się z dziećmi trochę pobawić. Zaczęliśmy dłubać w drewnie, ciąć, malować. Wyszły figurki zwierząt, które do dziś wiszą na murze. Po kilku latach popatrzyłem na nie i pomyślałem, że może to być sposób na stworzenie przestrzennej ilustracji – sfotografowanie trójwymiarowych form zwierząt z odpowiednim tłem – opowiada.

I tak po latach eksperymentów z akwarelą, gwaszem, temperą i pastelami, dzięki którym stworzył rozpoznawalny styl „Wilkoniowatych ilustracji“ zamienił pędzel na dłuto. Szybko go to wciągnęło, stało się niemal nałogiem.

Z czasem formy frontalne, które robił z myślą o ilustracji, zaczął dopracowywać z każdej strony. – I przylgnęło do mnie, że jestem rzeźbiarzem – mówi.

Nim jednak stał się znany jako autor wielkich drewnianych rzeźb, szlifował warsztat na mniejszych formach i… szafach.

Pierwszą, która go zainspirowała, znalazł w warsztacieodkupionym od sąsiada. Były w niej narzędzia. Początkowo chciał ją spalić, ale kiedy wystawił ją do ogrodu, zauważył, że ma w sobie sporo życia.

– Tak to jest z szafami. U Kantora też przedmioty codziennego użytku miały niepowtarzalny klimat, swoje tajemnice. Wziąłem się więc za tę szafę. Wyrzeźbiłem kilka grających zwierząt, a ponieważ lubię bluesa, zrobiłem „Afrykańskiego bluesa“, tzn. słonie grające na trąbach, nosorożce na rogach, małpy na perkusji – wspomina.

Szafa bardzo się spodobała, pojechała m.in. do Japonii i tam już została. Wilkoniowi było jej trochę żal, więc zrobił taką samą a potem jeszcze jedną – z polskimi zwierzętami. Tę nazwał „Blues polski“.

Muzyczne szafy były początkiem większych przestrzennych prac. Rzeźbiarską sprawność, także przy obróbce metalu, ćwiczył na swych słynnych zębatych rybach. Obłe kształty w miarę łatwo dawało się tworzyć. – Ale prawdziwie duże formy zacząłem rzeźbić sześć, siedem lat temu, a na wystawę w Zachęcie zrobiłem jeszcze większe – łosia i tura – mówi.

[srodtytul]Leży sobie krówka[/srodtytul]

Jak w wielkim pniu dostrzega się przyszłą rzeźbę? – Kiedy chciałem zrobić nosorożca, szukałem w drewnie cech, jakie z tym zwierzęciem mi się kojarzą. O, właśnie takich … – mówi Wilkoń i pokazuje chropowaty zad. Jest w nim kształt i faktura prawdziwego pancerza – grubego, chroniącego przed owadami, ale kryjącego coś delikatnego.

Tworzenie wielkich form zaczyna najczęściej od korpusu. – Opowiem wam, jak powstaje rzeźba na przykładzie tej pani – uśmiecha się Wilkoń, gładząc wyciągnięte na trawie zwierzę.

– Ot, leży sobie krówka. Najpiękniej wygląda od tyłu –zaskakuje stwierdzeniem. Ale rzeczywiście, w wielkim balu drewna, właśnie z takiej perspektywy najlepiej dostrzega się obły kształt zwierzęcia.

– Wygląda, jakby właśnie odpoczywała na łące. Zobaczyłem ten pień i już wiedziałem: to jest to. Potem tylko przeciąłem bal, dźwignąłem trochę kark, osadziłem głowę, dodałem rogi o trochę nietypowej rozpiętości – takie mają watusi, bydło hodowane przez Masajów – ale było mi to potrzebne jako kontrast do korpusu – tłumaczy.

– Rogi najlepiej robi się z konarów albo nawet korzeni sosny, bo są kręte – zdradza artysta. Natomiast korpusy wielkich zwierząt najczęściej powstają z topoli. – To trudne drewno. Niby-miękkie, ale bardzo zwięzłe, włókniste – ocenia.

Po topolę sięga z prozaicznych powodów. To najbardziej dostępne w Polsce drewno.

– Ubzdurano sobie, że trzeba topole wycinać, bo są niebezpieczne dla kierowców. Najbardziej niebezpieczny dla samego siebie jest człowiek – denerwuje się Wilkoń i w jednej chwili z łagodnego człowieka staje się zaperzonym oratorem, obrońcą natury – roślin, zwierząt.

Taki kontrast w charakterze i twórczości – co stwierdza po chwili zastanowienia – towarzyszy mu przez całe życie. Począwszy od nazwiska, w którym doceniany przez ludzi koń zetknął się z groźnym wilkiem.

Kontrast widoczny jest też w jego pracach. Od lat, malując i rzeźbiąc, pokazuje zarówno łagodność, jak i drapieżność. Swojskie zwierzęta stawia obok egzotycznych; pozornie bezbronnym dodaje wielkie rogi albo zęby z gwoździ. Prowokowany doniesieniami o zagrożeniach gatunków zwierząt potrafi stanąć w ich obronie.

Gdy masowo odstrzeliwano w Polsce wilki, w książkach dla dzieci tworzył wizerunki dobrego wilka. Kiedy w Indiach niemal doszczętnie wytrzebiono tygrysy, razem z przyjacielem Czesławem Janczarskim opowiedział historię tygrysa o złotym sercu. Już jako rzeźbiarz przypomniał ludziom tura.

– Bardzo chciałem go odtworzyć. Istniał tylko na rycinach i we fragmentach przechowywanych szkieletów. Najpewniej był podobny do hiszpańskich byków. Masą ciała przypominał żubra, ale był groźniejszy od niego – szybszy, no i rogi miał długie, jak szpady.

Drewniany tur był już m.in. w Rzymie, Pradze, Budapeszcie. Wszędzie budził zainteresowanie. – Nie dziwi reakcja dzieci, które głaszczą wielką rzeźbę i próbują się na nią wdrapywać, ale w Rzymie widziałem włażących na tura dżentelmenów w garniturach – opowiada z uśmiechem Wilkoń.

Takie zachowania ludzi, podobnie jak obserwacje poczynione podczas kolejnych wystaw, utwierdzają go w przekonaniu, że trafił ze swoimi rzeźbami w czas i potrzeby ludzi. Ale i bez tego pozostałby w swojej twórczości wierny zwierzętom.

Towarzyszą mu bowiem od dzieciństwa, które spędził na wsi. Ważne były zwłaszcza wakacje u dziadków w Łańcucie. Znajdowało się tam spore gospodarstwo, obok przepływał Wisłok. Nabrzeżne szuwary zamieszkiwały dzikie kaczki, kurki wodne, piżmaki.

Zwierzęta fascynują go, a jednocześnie – to kolejna sprzeczność – budzą lęk, tzn. niektóre z nich, np. byki. Już jako dorosły człowiek nie mógł szkicować krów na pastwisku, bo obawiał się agresywnych buhajów.

Po cichu przyznaje też, że nigdy nie jeździł konno. – Kiedy byłem mały, babcia wysyłała mnie na łąkę po konia Łyska. Przekupywałem go cukrem, ale wcale mnie nie słuchał. A za babcią, nawet bez uzdy, szedł jak psiak – śmieje się artysta słynący z pięknych wizerunków koni.

[srodtytul]Dąb pośród kalin i malin[/srodtytul]

Wspomnienia gospodarstwa dziadków, gdzie spędzał wakacje, sprawiły, że kilkadziesiąt lat temu, omijając centrum Warszawy, osiadł w Zalesiu Dolnym.

– Nigdy nie mieliśmy własnego domu – mówi.– Ojciec pracował w Krakowie w dyrekcji kolei państwowych, a mieszkanie wynajął w Bogucicach pod Wieliczką. Matka wychowała tam sześcioro dzieci, wszystkie wykształciła. Takie wtedy były matki. Dom w Zalesiu budowałem także z myślą o niej. Tu sprowadziła się pod koniec życia.

Do miejsca, w którym mieszka przekonał go dąb.

– Gdy go zobaczyłem, wiedziałem, że chcę tu zostać – wspomina.

– Mam wielki szacunek do roślin – kontynuuje opowieść Wilkoń. – Pamiętam swój dramat z dzieciństwa. W Bogucicach było wysokie wzgórze, z którego można było oglądać okolicę – z jednej strony Kraków, z drugiej Wieliczkę. Nazywało się Granica i rósł tam potężny dąb.

Był dla niego symbolem. Pewnego dnia obudził się, a tu dąb leży powalony. Właściciel go wyciął. Nie było wtedy jeszcze ustawy o ochronie starych drzew. Przeżył szok. – Nie było już dębu, jak z pięknego wiersza Or-Ota: „Pośród kalin, malin jeżyn i tych licznych drobnych ścieżyn… rósł dąb…“ – na chwilę markotnieje, ale zaraz spogląda na swoje drzewo.

– Nigdzie na wyjeździe nie pracuje mi się tak dobrze jak w domu – zapewnia. – W podróży jedynie wymyślam książki. W czasie jazdy samochodem, kiedy oglądam uciekający pejzaż, przychodzą mi do głowy różne pomysły – mówi autor ilustracji do przeszło 200 książek, złożonych w Polsce, ale też za granicą, głównie we Francji, Niemczech, Szwajcarii i Japonii, gdzie w galeriach znajduje się najwięcej jego prac.

[srodtytul]Brzuch słonia [/srodtytul]

Po latach przerwy, znów pojawia się jako ilustrator w polskich wydawnictwach. W tym roku ukazała się m.in. jego autorska książeczka „Kici kici miau“. Pół wieku od debiutu – „O kotku, który szukał czarnego mleka“. Kolejnym autorskim tomikiem będą „Psie historie“. Pracuje też nad ilustracjami do „Księgi dżungli“. Maluje w nich dzikie zwierzęta.

Egzotyczne stworzenia czekają też na niego w prywatnej, przydomowej dżungli. Z wielkiej kłody drewna powoli wyłania się słoń.

– Jest już korpus z wyrżniętą masą z brzucha. Inaczej słoń ważyłby z tonę, a tak będzie lżejszy o połowę – tłumaczy Wilkoń.

Korci go, by wnętrze brzucha zamknąć drzwiczkami, tak by dziecko z latarką mogło wejść do środka i sprawdzić, co jest w środku. Może znajdzie tam słoniątko a może obrazki dżungli.

– To jak szperanie w szafie lub na strychu. Jakbym był dzieckiem, bardzo by mnie takie miejsce intrygowało – mówi.

[link=http://www.zyciewarszawy.pl/artykul/389968.html" "target=_blank]Czytaj też w "Życiu Warszawy"[/link]

W Zalesiu Dolnym znany w świecie ilustrator i rzeźbiarz, któremu Japończycy chcą poświęcić muzeum znalazł swoją przystań. Zbudował dom, zasadził drzewa i krzewy, których nie pozwala nawet przycinać. – Niech rosną, jak chce natura – mówi.

[srodtytul]Drewniany pies i pantera[/srodtytul]

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"