Zwierzęta fascynują go, a jednocześnie – to kolejna sprzeczność – budzą lęk, tzn. niektóre z nich, np. byki. Już jako dorosły człowiek nie mógł szkicować krów na pastwisku, bo obawiał się agresywnych buhajów.
Po cichu przyznaje też, że nigdy nie jeździł konno. – Kiedy byłem mały, babcia wysyłała mnie na łąkę po konia Łyska. Przekupywałem go cukrem, ale wcale mnie nie słuchał. A za babcią, nawet bez uzdy, szedł jak psiak – śmieje się artysta słynący z pięknych wizerunków koni.
[srodtytul]Dąb pośród kalin i malin[/srodtytul]
Wspomnienia gospodarstwa dziadków, gdzie spędzał wakacje, sprawiły, że kilkadziesiąt lat temu, omijając centrum Warszawy, osiadł w Zalesiu Dolnym.
– Nigdy nie mieliśmy własnego domu – mówi.– Ojciec pracował w Krakowie w dyrekcji kolei państwowych, a mieszkanie wynajął w Bogucicach pod Wieliczką. Matka wychowała tam sześcioro dzieci, wszystkie wykształciła. Takie wtedy były matki. Dom w Zalesiu budowałem także z myślą o niej. Tu sprowadziła się pod koniec życia.
Do miejsca, w którym mieszka przekonał go dąb.
– Gdy go zobaczyłem, wiedziałem, że chcę tu zostać – wspomina.
– Mam wielki szacunek do roślin – kontynuuje opowieść Wilkoń. – Pamiętam swój dramat z dzieciństwa. W Bogucicach było wysokie wzgórze, z którego można było oglądać okolicę – z jednej strony Kraków, z drugiej Wieliczkę. Nazywało się Granica i rósł tam potężny dąb.
Był dla niego symbolem. Pewnego dnia obudził się, a tu dąb leży powalony. Właściciel go wyciął. Nie było wtedy jeszcze ustawy o ochronie starych drzew. Przeżył szok. – Nie było już dębu, jak z pięknego wiersza Or-Ota: „Pośród kalin, malin jeżyn i tych licznych drobnych ścieżyn… rósł dąb…“ – na chwilę markotnieje, ale zaraz spogląda na swoje drzewo.
– Nigdzie na wyjeździe nie pracuje mi się tak dobrze jak w domu – zapewnia. – W podróży jedynie wymyślam książki. W czasie jazdy samochodem, kiedy oglądam uciekający pejzaż, przychodzą mi do głowy różne pomysły – mówi autor ilustracji do przeszło 200 książek, złożonych w Polsce, ale też za granicą, głównie we Francji, Niemczech, Szwajcarii i Japonii, gdzie w galeriach znajduje się najwięcej jego prac.
[srodtytul]Brzuch słonia [/srodtytul]
Po latach przerwy, znów pojawia się jako ilustrator w polskich wydawnictwach. W tym roku ukazała się m.in. jego autorska książeczka „Kici kici miau“. Pół wieku od debiutu – „O kotku, który szukał czarnego mleka“. Kolejnym autorskim tomikiem będą „Psie historie“. Pracuje też nad ilustracjami do „Księgi dżungli“. Maluje w nich dzikie zwierzęta.
Egzotyczne stworzenia czekają też na niego w prywatnej, przydomowej dżungli. Z wielkiej kłody drewna powoli wyłania się słoń.
– Jest już korpus z wyrżniętą masą z brzucha. Inaczej słoń ważyłby z tonę, a tak będzie lżejszy o połowę – tłumaczy Wilkoń.
Korci go, by wnętrze brzucha zamknąć drzwiczkami, tak by dziecko z latarką mogło wejść do środka i sprawdzić, co jest w środku. Może znajdzie tam słoniątko a może obrazki dżungli.
– To jak szperanie w szafie lub na strychu. Jakbym był dzieckiem, bardzo by mnie takie miejsce intrygowało – mówi.
[link=http://www.zyciewarszawy.pl/artykul/389968.html" "target=_blank]Czytaj też w "Życiu Warszawy"[/link]