Amerykańska wokalistka twierdzi, że jej najnowszy album jest muzyczną wyprawą w strony, gdzie zazwyczaj się nie zapuszcza – dała temu wyraz w tytule, wskazując na Memphis, miasto związane z muzyką soul. To podróż sentymentalna, bo na czarnych brzmieniach się wychowała.
[wyimek] [link=http://empik.rp.pl/szukaj/produkt?author=Crow+Sheryl&start=1&catalogType=all&searchCategory=all]Zobacz na Empik.rp.pl[/link][/wyimek]
Słuchając najnowszych nagrań, wcale nie jestem pewien, czy soulowi wokaliści czuliby satysfakcję, wiedząc, że Sheryl wskazuje ich jako swoich mistrzów.
Nowa płyta świadczy przede wszystkim o zagubieniu artystki. Daleko jej do klasy poprzedniego albumu „Detours”, na którym rozliczyła się z okresem, kiedy była żoną słynnego kolarza Lance’a Armstronga i walczyła z rakiem piersi.
Nie wiem, czy aura zagrożenia i depresja są niezbędnymi inspiracjami dla Sheryl, ale gdy w życiu prywatnym daleko było do harmonii, skomponowała świetne piosenki. Teraz napisała mdłe i – wbrew temu, co mówiła w wywiadach – wcale nie soulowe. To muzyczne pomyje po graniu w stylu Memphis. Czasami słyszymy perkusję, instrumenty dęte i gitary w starym soulowym stylu. Jest to jednak ledwie echo tego, co było kiedyś oryginalne, świeże.