Singiel "H.A.M" jest już w sieci, a premiera "Watch the Trone" w marcu. Dwaj najważniejsi amerykańscy raperzy współpracowali dotąd wielokrotnie, m.in. w utworach "Run This Town" i "Hate", ale ich płyta jest niespodzianką. Nie tylko dlatego, że Kanye West i Jay-Z reprezentują różne wizje hip-hopu.
Niespełna dwa miesiące temu ukazał się album Westa "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" okrzyknięty jedną z najlepszych premier zeszłego roku. Sukces uskrzydlił rapera, słynącego z talentów muzycznych, wybuchowego temperamentu i wielkiego ego. West nabiera tempa. Już kilka tygodni po wydaniu albumu w sieci znalazły się nowe piosenki – "Welcome to the World", nagrana z Kid Cudim oraz "That's My Bitch", przy której pomogli Jay-Z i Q-Tip.
A w sylwestrową noc, gdy Jay-Z zarabiał milion dolarów występem w ekskluzywnym hotelu w Las Vegas, West zjawił się na scenie jako niespodziewany gość i wykrzyczał dwóm tysią- com gości, że za tydzień usłyszą ich nową płytę. Na widowni siedziały m.in. Gwyneth Paltrow, Jennifer Lopez i Cameron Diaz. Obietnica Westa była cokolwiek na wyrost – na razie znamy jeden utwór, ale wyrazisty. "H.A.M" wywołał poruszenie.
Tytuł to skrót określenia, którego tłumaczyć nie wypada. Tekst jest usiany niecenzuralnymi sformułowaniami i kontrowersyjnym terminem "nigga" – czarnuch. Muzycznie utwór okazał się surowy i minimalistyczny, zadziwiająco oszczędny, zważywszy na silne osobowości obu raperów. Brzmią, jakby postanowili w krótkich żołnierskich słowach powiedzieć hiphopowemu światu, co o nim myślą. I usankcjonować swoją dwuwładzę.
Album nazwali "Watch the Throne" – pilnuj tronu. Walka na słowa i eliminowanie konkurentów są siłą napędową hip-hopu, dzięki nim gatunek się rozwija. Ale w przeszłości rywalizacja kończyła się tragicznie – w jej wyniku zginęli świetni raperzy Tupac Shakur i Notorious B.I.G. Natomiast Jay-Z i West proponują nową jakość – panujący tandem.