Do wypadku doszło po tym jak Chopin minął Kanał Kiloński. - To był chyba kontenerowiec. Zmienił nagle kurs i płynął w stronę Chopina z dużą prędkością - powiedział obecny na pokładzie żaglowca reporter londyńskiego dziennika "Kultura" Piotr Dobroniak.
Większość polskiej załogi spała w tym czasie pod pokładem. Piotr Dobroniaka z jednej strony zapewnia, że załoga była bezpieczna, z drugiej strony mówi: "był to tak duży statek, że z Chopina nic by nie zostało". Żaglowiec wyszedł z opresji bez szwanku, głównie dzięki szybkiej reakcji drugiego oficera i kapitana "Chopina".
- Nikt z tego statku nie odpowiadał. Prawdopodobnie, ktoś tam zasnął na wachcie. Był taki moment, że o mało nas nie staranował. Było naprawdę blisko od katastrofy - tłumaczył Dobroniak.
Polacy, widząc szybko płynący w swoim kierunku kontenerowiec, chcieli "uciec na bok, ale w tym samym momencie transportowiec uczynił to samo. Ostro zawinął w lewo, a nasz kapitan uciekł na prawo. Ale był taki moment, że prawie nie staranował - tłumaczy reporter londyńskiego dziennika. Nikomu nic się nie stało, na pokładzie były tylko cztery osoby na wachcie.
"Chopin" jutro ma wpłynąć do świnoujskiego portu po ośmiu miesiącach nieobecności w kraju. Żaglowiec wraca po remoncie w porcie Falmouth, gdzie trafił po utracie dwóch masztów.