Antony Hegarty ma być może wątpliwości co do swojej tożsamości płciowej, nie ma jednak z pewnością nawet najmniejszych odnośnie do faktu, że jest we współczesnej muzyce jedną z nowych ikon. Kiedy debiutował, ba, nawet kiedy wydawał bestsellerowy krążek „I'm a Bird Now", był po prostu piekielnie oryginalnym wokalistą, który w undergroundowych klubach przedstawiał swoją wizję pogranicza soulu i piosenki poetyckiej. Dziś jest Hegarty artystą, który w kontraktach domaga się występów w najbardziej prestiżowych i eleganckich salach koncertowych świata, podczas których towarzyszą mu równie prestiżowe i nie mniej eleganckie orkiestry symfoniczne.
Ten nagły atak megalomanii i snobizmu byłby może nawet dość zabawny, gdyby nie to, że w przypadku Antony'ego ma to wszystko sens. Jeśli początkowo dawało się go wpisać w jeden szereg z takimi herosami jak Leonard Cohen, Lou Reed, Lourie Anderson, David Sylvian, David Tibet czy Brian Ferry, tak przynajmniej od momentu wydania „The Crying Light" aspiruje on raczej do kręgów poszukującego minimal music, bliskich temu, co robili Steve Reich i Le Monte Young. A do takich klimatów marynarka pasuje pewnie jednak bardziej niż luźny T-shirt.
To wyjątkowo delikatna i krucha muzyka. Jej kręgosłupem są ascetyczne dźwięki fortepianu, zaś krwi i mięsa dostarcza jej przejmujący, naturalnie rozwibrowany głos, którym Hegarty rozprawia o własnej tożsamości, naturze, przemijaniu – całkiem zresztą, trzeba przyznać, niegłupimi i świetnie dobranymi słowami. Wszystko, co dzieje się w tej muzyce ponad to, to tylko ornamentyka – subtelna zabawa harmonią i współbrzmieniami instrumentów. Ale to właśnie ona, choć rozgrywa się w tle, najlepiej świadczy o kompozytorskim smaku tego wyjątkowego ekscentryka.
Na „Cut the World" za muzyczne tło odpowiada Danish National Chamber Orchestra, zaś cały repertuar tego koncertowego nagrania to 12 utworów ze wszystkich dotychczas wydanych płyt Antony And The Johnsons. Świetnie wypadają wielopoziomowy „Swanlights", koronkowo groteskowe „Epilepsy Is Dancing" i rozedrgany „Another World", ale doskonale bronią się też starsze kawałki, jak „You Are My Sister" czy nawet „Cripple and the Starfish" z debiutanckiego albumu. Zresztą jest w brzmieniu duńskiej orkiestry coś, co nadaje wszystkim utworom w miarę jednolitego, nieco pogodniejszego niż na płytach studyjnych odcienia... Tylko czy to na pewno kwestia orkiestry?