Zanim zaleje nas fala nowych premier, ci, którzy przegapili tę płytę, powinni po nią sięgnąć, bo potwierdza powrót lidera Billy'ego Corgana do najwyższej formy.
Zapowiadała to zresztą poprzednia płyta The Smashing Pumpkins – „Oceania". Ale chyba nikt się nie spodziewał, że tak ambitny projekt jak trylogia „Teargarden by Kaleidyscope", zwłaszcza po chłodnym występie zespołu na OFF Festivalu w 2013 roku, nie okaże się jedynie buńczuczną zapowiedzią comebacku. Większość grup nie radzi sobie z nagraniem kilkudziesięciu oryginalnych minut muzyki raz na kilka lat. Tymczasem „Monuments to an Elegy" daję szansę, że również trzecia część „Day for Night" może być wartościowa.
Trzeba jednak pamiętać, że rozbudowane formy, inspirowane progresywnym oraz symfonicznym rockiem, zawsze były specjalnością The Smashing Pumpkins.
Manifestem ich możliwości stał się podwójny album „Mellon Collie and the Infinite Sadness" uważany za „The Wall" generacji X. Nikt inny nie potrafił tak pięknie śpiewać o beznadziei współczesnego świata. Gotyckie klimaty na długo przed Florence and the Machine imponowały na „Adore".
Pracując nad nowym cyklem piosenek, Billy Corgan zachował się jak Roger Waters w dobie Pink Floyd. Pozwalniał wszystkich kolegów i otoczył się gwiazdami. Z dawnego składu ostał się gitarzysta Jeff Schroeder. W studio za bębnami zasiadł Tommy Lee, perkusista celebryta z Motley Crüe, znany również z romansu z Pamelą Anderson. Również dobrze daje sobie radę z perkusją. Na części koncertów jego miejsce zajął Brad Wilk z The Rage Against the Machine, wspomagający podczas ostatniej trasy Black Sabbath. Na basie zagrał Mark Stoermer z The Killers.