Bretania to najbardziej na zachód wysunięta część Francji, skąpana z trzech stron w Atlantyku. Pozornie uboga krewna Lazurowego Wybrzeża. Dojechać tu trudno, a i pogoda nie rozpieszcza. Silne wiatry i umiarkowane temperatury słusznie zniechęcają przypadkowych turystów. To miejsce dla wtajemniczonych oraz wyższych stanów paryskiej socjety. Próżno szukać wyzywających oznak bogactwa. To miejsce na golfa, żaglówki i wyśmienite ostrygi.
Farmy ostryg i muli posadowione są przy brzegu. Tu jednak pierwszy raz widziałam je z bliska, niemal suchą stopą chodząc wokół pali, na których mocuje się sznury ciasno obwieszone mulami. Obok ciągnęły się konstrukcje pokryte plastikową siatką, na której spoczywają ostrygi. Patrzenie na te cuda jest możliwe dzięki odpływom powodującym, że w ciągu doby woda cofa się nawet o 15 kilometrów.
W chwilowo osuszonych zatokach pojawiają się zbieracze małż. Niewielkie sercówki chowają są kilka centymetrów pod piaskiem. Uzbrojeni w kubełki i trójzęby do przeczesywania dna ruszyliśmy na łowy. Po godzinie dwa kubełki zapełniły się w stopniu gwarantującym wieczorną ucztę. Zarówno spacer po chwilowo osuszonym oceanie, jak i smak własnoręcznie zebranych i przygotowanych małż pozostaną jedną z najpiękniejszych wakacyjnych pamiątek.
Jednak nie trzeba wyskubywać z piasku muszelek, żeby dobrze zjeść. Wprawdzie restauracyjnie region nie przedstawia się imponująco i poza policzalnymi na palcach jednej ręki wyjątkami po prostu strach stołować się tu w restauracjach, ale na głód nie można narzekać. Miłośnicy owoców morza powinni być w siódmym niebie. Kilka gatunków miejscowych ostryg, najświeższych jak się da, rozmaitych kalibrów, jest dostępnych niemal na każdym rogu. Nie trzeba szukać sklepów rybnych z prawdziwego zdarzenia, gdzie rano kolejka elegancko ubranych mieszkańców wymienia się ploteczkami w oczekiwaniu na frykasy na wieczór. Zwyczaj jest bowiem taki, że wybiera się kraby, pająki morskie, homary czy langusty, prosi o ich sprawienie lub przyrządzenie, po czym wpada po odbiór przed kolacją. Proste, urocze i praktyczne. A do tego pyszne, zwłaszcza że można domówić domowej roboty majonez czy świeżo otwarte ostrygi. Nic, tylko zasiąść na tarasie z kieliszkiem schłodzonego białego wina i baterią narzędzi pomocnych przy wydłubywaniu ze skorup najpyszniejszych kawałków.
Tradycyjną potrawą bretońską (o fasolce po bretońsku oczywiście nikt tu nie słyszał!) są naleśniki gryczane zasmażane z szynką, jajkiem sadzonym i tartym serem. Istotnie, prosta i egalitarna to przyjemność, banalna do przyrządzenia w domu lub dostępna w tysiącach creperii czy na ulicznych straganach. Wszak pomiędzy połykaniem ostryg i przepijaniem ich szampanem trzeba co jakiś czas przekąsić coś konkretnego!