Świat robi się coraz bardziej otwarty. Ale nie każdy ma odwagę wejść do salonu Gucciego, Prady, Chanel strzeżonego przez wygarniturowanych strażników. I zmierzyć się z lodowatym spojrzeniem perfekcyjnych ekspedientek, które nie daj Boże spytają „w czym mogę pomóc”.
Poza niedostępnością strategia marketingowa artykułów luksusowych przewiduje jeszcze inny element: tajemniczość. Tę sztukę kreatorzy mody opanowali do perfekcji. Nie udzielać wywiadów, a jeśli już, to rzadko i wybranym mediom. Mówić tylko to, co uzgodni się z public relations. Najlepiej niewiele i bez konkretów (to dlatego w wywiadach dziennikarze przeważnie słyszą same banały). Nie pokazywać się w mediach za dużo. Po pokazie mignąć na chwilkę. Wiadomo – to, co nieosiągalne, jest najbardziej pożądane.
Aurę „splendid isolation” utrwala reklama. Wyniosłe, wyobcowane modelki, sfotografowane w niezrozumiałych, odrealnionych sytuacjach mają stworzyć wrażenie, że drogie ubrania i dodatki są tylko dla wybranych.
[srodtytul]Polityka izolacjonizmu[/srodtytul]
Elita elitą, ale sprzedawać trzeba. Żeby zwiększyć sprzedaż, luksus musi uchylić wrót twierdzy i wyjść do ludzi. Wydawałoby się, że najlepszym na to sposobem jest Internet. Jednak dla firm z najwyższej półki jest on zanadto demokratyczny. Czy takie bratanie się nie uszczknie aby prestiżu? Gdy wejść na strony najbardziej kreatywnych domów mody, widać, że ze zdobyczy współczesnego Internetu korzystają one naprawdę niewiele. Czy mamy tu animację, ciekawy design, muzykę? Próbę dialogu z internautą, potencjalnym klientem? Niespecjalnie. Znajdziemy najwyżej filmik z ostatnią kolekcją, kilka sztywnych zdjęć z kampanii reklamowej. Niektórzy, jak Prada, wyliczają swoje akcje kulturalne, które mają jeszcze podkreślić wysoki status i zaangażowanie w ambitne cele.