[b]Rz: Kończy pan pełnometrażowy debiut „Sypialnia samobójców” – inspirowany kulturą emo. I twierdzi, że zjawisko się przyjęło, rozgrywa, po prostu jest. Gdzie jest? W Polsce mało kto wie, czym jest emo, i na ulicach ludzi tego typu nie widać.[/b]
[b]Jan Komasa:[/b] Bo emo jako subkultura nastolatków jest wytworem bogatej klasy średniej i najwięcej jest go w krajach zachodnich, zamożnych, nasyconych. Tam jego rozkwit nastąpił parę lat temu. Subkultura ta ewoluuje, przybierając dziś formę próżniaczego emo – przykładem są dziewczyny typu „Parisówki Hiltonówki” z czaszką na czapeczce i różowym „hello, kitty”. To styl ludzi, którym brakuje emocji. Emo być może do nas przyjdzie, jeśli się wzbogacimy.
[b]Wyjaśnijmy więc, czym jest emo. To dawniejsze i to nowe.[/b]
Nowe ma dystans do nihilizmu manifestowanego wcześniej. Ale wciąż jest to jakiś dziwny, rosnący zachwyt autodestrukcją. Eksponowanie postaw depresyjnych, akcesoriów śmierci. Trend szybko podchwycił biznes, stąd np. obecność czaszek na trampkach i T-shirtach.
Emo to dziś osoba rozdarta pomiędzy różnymi światami, pomiędzy płciami. Wrażliwa, nieszczęśliwa, często biseksualna. Gdy na YouTube wpiszemy hasło „emo kiss”, przeważnie zobaczymy zdjęcia całujących się osób tej samej płci. Wyglądają jak aniołki, mają mleczne cery, wątłe, pozbawione konkretnych kształtów sylwetki, grzywki lub długie włosy, zakryte makijażem oczy.