Filmy z koncertów Madonny powstają jako ikony dla wyznawców popu: obrazki, których barwy pozostaną żywe i po latach umocnią w wierze, że namalowana na nich postać ma niezwykłą moc, czyli tańczy, śpiewa i bawi publiczność najlepiej na świecie.
Przygotowane przez dwór królowej popu DVD słyną ze staranności i fantastycznego montażu. Pod tym względem „Sticky & Sweet Tour” nie zawodzi – wszystko jest na wysoki połysk. Filmowcy wydobyli najsmaczniejsze detale choreografii i wzmocnili je, stapiając z wizualizacjami, które w czasie występów pojawiały się na ekranach.
Ale poza kilkoma świetnie zobrazowanymi utworami piosenkarka nie ma w zanadrzu niczego ekscytującego. A ponieważ brakuje atrakcji, rzucają się w oczy słabości. Kiedy po dobrym klubowym wstępie i luksusowej przejażdżce rolls royce’em po scenie gwiazda chwyta za gitarę, mam ochotę krzyknąć: „Ratuj się, kto może!”. Madonna plus instrument równa się kompromitacja – tak było zawsze, ale wokalistka nie potrafi powstrzymać swych ambicji. Tym razem dosłownie zarzyna „Human Nature”, „Borderline”, a w finale szlachtuje „Hung Up”. Dość powiedzieć, że ubrana w czarne majtki i kabaretki wygląda z gitarą głupio, a jeszcze pogarsza sprawę, bo kiepsko udaje, że czuje rock’n’rolla.
Madonna doskonale czuje wyłącznie parkiet taneczny (dzięki świetnym remiksom piosenki „Get Into the Groove”, „Like a Prayer” i „Die Another Day” zyskały teraz siłę potężnych wybuchów, zasysających wielotysięczną publiczność), a oszukiwać potrafi świetnie tylko w jednej dziedzinie – śpiewu. Wykonania, które słychać na filmie, najpewniej nie zostały zarejestrowane na stadionie w Buenos Aires, tylko w studiu. Show na pewno by nie ucierpiał, gdyby artstka rzadziej chwytała się za krocze i zrezygnowała z podrygiwania ze skakanką w infantylnym stroju uczennicy. Przydałoby się więcej dystansu i dowcipu, jak w „She’s Not Me”, gdzie piosenkarka rozprawia się ze swymi wcieleniami sprzed lat.
Tęsknię za Madonną, która nie tylko lubiła, ale umiała prowokować. Ale czasu cofnąć się nie da i odmładzające zabiegi piosenkarki tego nie zmienią. Pozostaje poczekać, aż wymyśli własną starość i może raz jeszcze nas zaskoczy.