„Wyobraźcie sobie Nowy Jork bez prawników i Londyn bez bankowców, przy takiej samej liczbie aktywnych, rozpalonych intelektualnie i artystycznie miejsc, a zobaczycie Berlin” – tak pewien dziennikarz opisał aurę miasta. Jednym zdaniem uzasadnił kulturalny boom stolicy Niemiec.
Oficjalnie Berlin liczy 3,4 mln mieszkańców, z okolicami – prawie 4 miliony. 8 procent stanowią emigranci. Rośnie międzynarodowa kolonia artystyczna. Obecnie liczy ponad sześć tysięcy twórców i nie brak wśród nich Polaków.
Głównym atutem metropolii są niskie koszty życia, mieszkań i transportu. A także – swoboda. To miasto kosmopolityczne, dziś bez określonego narodowego charakteru.
Bo choć od zburzenia muru dzielącego miasta na część kapitalistyczną i socjalistyczną minęło 19 lat, różnice nadal są widoczne gołym okiem. Bogate zachodnie dzielnice kontrastują ze wschodnimi, proletariackimi, noszącymi ślady komunistycznej przeszłości. Mikst pobudzający kreatywność, atrakcyjny zwłaszcza dla młodych ludzi z całego świata, spragnionych mocnych wrażeń. Poza tym, w byłym enerdówku nadal można znaleźć pustostany za bezcen. Ich fatalny stan artystom nie przeszkadza. Przeciwnie, uchodzi za lokalny koloryt. Dlatego często stare czynszówki czy dawne miejsca użyteczności publicznej są tak remontowane, żeby nie zepsuć efektu ubóstwa.
– To miasto otwarte na ludzi, zmiany, pomysły – tak John Reyels, attaché prasowy Ambasady Niemiec w Polsce tłumaczy fenomen Berlina. – Aglomeracja, która wciąż powstaje, przyciąga artystów. Czują się w centrum twórczej kipieli. Nie obawiają się ograniczeń, stają bardziej kreatywni.