Wiosną 2002 r. w Paryżu odbyła się wielka feta mody. Urządzono ją z okazji 40. rocznicy pracy kreatora Yves Saint-Laurenta‚ który nękany chorobami‚ depresją i alkoholizmem postanowił wycofać się z zawodu. Był pokaz mody z udziałem najsłynniejszych gwiazd i modelek oraz przegląd dorobku projektanta. Pracowałam wtedy w tygodniku dla kobiet i miałyśmy w trybie pilnym zrobić sesję zdjęciową z ubraniami kreatora. Zaczęłyśmy poszukiwania‚ ale w całej Warszawie nie było ani jednej sukienki YSL. W desperacji zadzwoniłam do ambasady Francji. Pocztą pantoflową dotarłam do pracującej tam Polki‚ która była w posiadaniu pokaźnych zbiorów kreacji YSL. Nie pytałyśmy, skąd posiada te wspaniałe i drogie suknie. Byłyśmy wdzięczne‚ że otworzyła przed nami szafę i uratowała sytuację.
To zdarzenie przypomniało mi się teraz‚ kiedy po śmierci Saint-Laurenta napisały o nim wszystkie media‚ słusznie ogłaszając go ikoną mody XX wieku‚ wizjonerem‚ geniuszem. We Francji bywał nazywany małym księciem haute couture.
Ale na czym polegała jego wielkość? Co właściwie dał kobietom?
Jak widać z powyższej historyjki, w Polsce kontakt z dziełami tego autora mieliśmy minimalny. Nawet w 2002 roku‚ kiedy od kilkunastu lat żyliśmy już w kapitalizmie. A co dopiero wcześniej, w PRL. Coś tam dochodziło z Zachodu‚ ale marzenia miało się mało wygórowane. Zdobyć materiał na sukienkę‚ upolować szpilki. Paryż był odległą galaktyką. Mimo tego moda do Polski docierała i chociaż nikt nie miał oryginałów‚ wszyscy wiedzieli, co się tam nosi. Polki zawsze miały nosa do mody.
Zakazano wieszania plakatu z nagim Yves Saint-Laurentem w angielskich pociągach Eurostar