Hotelowe przygody w podróży służbowej

W ciągu ostatnich 20 lat mąż naszej redakcyjnej koleżanki, biznesmen, mniej więcej jedną trzecią nocy spędził w hotelach na wszystkich kontynentach

Aktualizacja: 16.09.2008 19:26 Publikacja: 16.09.2008 19:17

Restauracja hotelu Metropol w Moskwie. Z jego balkonu przemawiał Lenin

Restauracja hotelu Metropol w Moskwie. Z jego balkonu przemawiał Lenin

Foto: EAST NEWS

Red

Z kolegą z Politechniki w Mexico Ciudad jedziemy do miasta Mexicali na północnym zachodzie kraju‚ wygłosić wykład na uniwersytecie. Mamy wolny weekend‚ więc postanawiamy obejrzeć Stany Zjednoczone od drugiej strony‚ czyli ze słynnego miasta granicznego Tijuana. Zapada wieczór. W kolejnych 30 hotelikach witają nas wywieszki Occupado. Sprawa staje się gardłowa‚ więc widząc obskurny baraczek‚ ale bez neonu No vacancies, rzucamy się w jego kierunku‚ wyprzedzając o kilkadziesiąt sekund olbrzymiego marynarza z US Navy (typ Popeye po zjedzeniu szpinaku) podpieranego przez niezbyt ponętną Conchitę. Pokój jest‚ ale z jednym łóżkiem. Chyba pierwszy raz w życiu spędzam noc z obcym mężczyzną.

Klasyfikacja hotelu – "cuatro cucharachas", czyli cztery karaluchy. Cena niewygórowana – 15 dolarów. Dopiero po fakcie zorientowaliśmy się‚ że Tijuana jest ogromnym burdelem dla Floty Pacyfiku‚ która przeniosła się z Pearl Harbour na Hawajach do pobliskiego San Diego.

Jedziemy na rodzinne wakacje ośmioletnim VW garbusem z zamiarem dotarcia do Acapulco. Mały hotel polecony przez znajomych Polaków jako niedrogi i z basenem okazuje się konstrukcją z płachty opartej na bambusowych kijach‚ a basenem jest wybetonowany dół 2x4 metry. Zmywamy się natychmiast.

Docieramy do miejscowości Zihuanatejo. Plaże przepiękne‚ tylko z hotelami na naszą kieszeń krucho. Ale gdy widzimy "Sota Vento" wznoszący się na zboczu nad oceanem wśród tropikalnej roślinności‚ nie możemy się oprzeć i mimo ceny‚ dla nas astronomicznej – 60 dolarów za noc, postanawiamy ponapawać się luksusem.

Wielki‚ cienisty‚ chłodny pokój w stylu kolonialnym. Do tego taras o powierzchni chyba 100 metrów z widokiem na ocean i niestety także na restaurację‚ do której będziemy mogli pójść tylko raz... Śniadanie w pokoju z zasobów własnych: sucharki‚ soki i dżemy. Za to na tarasie mieszkają z nami dwie iguany‚ każda metr długości plus drugie tyle ogon. Trochę się ich boimy‚ one nas ignorują.

Goście hotelu Londonskaja Gostinica rozluźnieni po naradach‚ spotkaniach i festiwalowych wrażeniach biorą na poważnie usługę czyszczenia butów. Wystarczy wystawić buty wieczorem w specjalnym pudełku i rano odebrać lśniące. Ale rano zarówno buty, jak pudełko znikają jak kamfora. A może tylko następuje ich translokacja? Tylko dokąd?

Mieszkamy z żoną i synami na wyspie Puerto Rico‚ gdzie pracuję na uniwersytecie. Krótkie wakacje postanawiamy spędzić na Manhattanie. Przy pensji akademickiej skorzystanie z przewodnika Lonely Planet wydaje się więcej niż wskazane. Wybieramy kategorię lekko powyżej noclegu na plaży – pokój za 40 dolarów na 49. wschodniej ulicy. Adres wydaje się niezły.

Z lotniska JFK zawozi nas taksówkarz‚ emigrant z ZSRR. W pięciopiętrowym budynku prawie połowa okien wybita‚ reszta osmalona. Recepcja nastawiona przyjaźnie‚ ale rzut oka na hol i przebywające w nim damy niedwuznacznie wskazuje na instytucję pokojów na godziny. Decydujemy się na odwrót. Człowiek eksradziecki ratuje nas radą – niedaleko jest YMCA. Rzeczywiście‚ za 35 dolarów dostajemy dziupelkę z dwoma dwupiętrowymi pryczami bez pościeli. Za to towarzystwo od 15 do 85 lat miłe‚ a kafeteria z przystępnymi cenami i jadalnymi potrawami‚ o co w tym kraju trudno.

Hotel tranzytowy na lotnisku Szeremetiewo. Przylatujemy z Warszawy późnym wieczorem‚ aby następnego dnia o 6 rano wylecieć do Pekinu Aerofłotem. Najpierw kolacja w hotelu trzeciej – czwartej kategorii z przysłowiowym zimnym wrzątkiem ("Kipiatok jest"? Jest'‚no chołodnyj). W nocy nadopiekuńcze pokojówki odwiedzają nas trzykrotnie‚ aby sprawdzić, czy mamy ręczniki‚ mydło itp. Dobrze‚ że hotel za darmo w ramach biletu.

Hotel Imperial w centrum Delhi ma budynek zaiste imperialny‚ ale hydraulika nie działa. Za to lekarz hotelowy wykształcony w Sofii ratuje naszego młodszego syna z zatrucia żołądkowego, aplikując zastrzyki z czeskiego specyfiku. Pościel zrzucają z czwartego piętra wprost na chodnik‚ gdzie Hindusi piorą ją na oczach gości w wielkiej balii.

Znów ruszam na Manhattan‚ tym razem jako pracownik międzynarodowego koncernu. American Express oferuje nam hotel Waldorff Astoria za trudną do uwierzenia cenę 177 dolarów za noc. Standard pokoi umiarkowany‚ za to oprzyrządowanie całe ze złota. Piękna przygoda‚ choć Waldorff Astoria w 1996 to nie to samo‚ co w roku 1930. Mimo to postanawiam zrobić zdjęcie pokoju‚ aby pokazywać je wnukom.

Mer Łużkow nie pozwala budować nowych hoteli‚ więc na dawniej socjalistycznym, a obecnie kapitalistycznym rynku niedobory się utrzymują. Za to pani mer jest drugą lub trzecią najbogatszą businesswoman w Rosji. Ceny pokoi w Moskwie mieszczą się w przedziale 450 – 800 dolarów‚ standard jak za czterokrotnie niższą cenę w Szwajcarii. W Metropolu‚ prawie naprzeciwko Teatru Bolszoj, zamieszkałem z sentymentem. Ten hotel miał‚ ma i mieć będzie wdzięk przełomu XIX i XX wieku. Z balkonu przemawiał towarzysz Lenin‚ wcześniej pomieszkiwali tam obszarnicy i arystokracja. Do czasu‚ gdy powozy zamienili na karetki więzienne‚ a pokoje musieli sobie sami wyrąbywać na Syberii.

Mój sentyment pochodzi z późnych lat 60.‚ kiedy jeździłem do Rosji jako pilot wycieczek Almaturu. Wtedy drobna łapówka dla odźwiernego oraz pomyślny zbieg okoliczności‚ że tego dnia nie przypadał akurat tzw. dzień sanitarny (sprzątania i dezynfekcji), pozwoliły naszej sześcioosobowej grupie studentów zasiąść przy stole.

Zdenerwowany kelner po czterech kolejkach piwa o wymownej nazwie Żygulewskoje dostarczył kartę. Poprosiliśmy o kolejne piwa. – Co jeszcze? – zapytał z nadzieją w głosie. – I popielniczkę – odpowiedziałem. W odwecie zaczął moskiewskim zwyczajem gasić i zapalać światła‚ co oznaczało zamknięcie lokalu.

Po 30 latach Metropol wypiękniał‚ ale remonty okazały się fasadowe‚ a pokoje niewarte ceny. Wystrój antykami na oko trzyletnimi‚ kotary duszne od kurzu odkładającego się od czasów wczesnego Breżniewa. Na śniadanie łosoś z kawiorem‚ ale człowiek nie ma pewności‚ czy za chwilę etażna (odpowiedzialna za piętro) nie przegoni go mokrą szmatą.

Pojawienie się Marriottów i Hiltonów sytuację nieco poprawiło. Ale nadal kilka razy w nocy do pokoju dzwonią panie nie za ciężkich obyczajów. Dziwnym trafem znają imię i narodowość gościa.

Hotel rządowy – blisko siedziby Aleksandra Łukaszenki‚ na rogu ulic Marksa i Lenina. Wykładziny objedzone‚ meble z paździerza‚ a w pokoju lodówka – jakżeby inaczej: Mińsk. Nie tylko wielka‚ ale gadająca w sposób typowy dla tych aparatów‚ z głębokim zaśpiewem na granicy bezdechu. Szansy na przespanie nocy brak. Chcę zadzwonić do kolegi Rosjanina na innym piętrze‚ ale numery telefonów są dostępne tylko w recepcji. Ja mam 453781023‚ a kolega 812413512. Chyba dla zmylenia ewentualnie zakwaterowanych agentów. Na śniadanie podają sało‚ czyli słoninę, i tylko czarny chleb z musztardą jest jadalny. Cena 115 dolarów‚ aby się nikomu nie przewróciło w głowie.

Na ulicach niebezpiecznie. Zajeżdżam do ładnego‚ małego hotelu‚ który‚ jak wszystkie w tym kraju‚ jest ogrodzony i z pełnoetatową ochroną. Cena 350 dolarów‚ za to blisko do biura. W recepcji i w lobby panuje romantyczny nastrój – wszędzie świece. Awaria prądu to podobno rutyna w kraju o wielkich zasobach ropy naftowej.

Recepcja obiecuje‚ że pracują nad naprawą generatora. Elegancki boy przynosi kolejną świecę‚ po chwili zjawia się z wiadrem wody. Nie ma prądu‚ więc nie ma też wody ani klimatyzacji. Na szczęście temperatura spada w nocy do 25. To już coś.

Hotel Intercontinental David. Pokój z użytkowaniem sali klubowej. Całodzienne wyżywienie i zapierający dech widok z 24 piętra na Morze Śródziemne. Najciekawsza jest winda szabasowa. Religijni Żydzi nie mogą pracować w szabas i nie wolno im nawet nacisnąć guzików przywołujących windę‚ nie mówiąc o guzikach w windzie. Zatem rabini w porozumieniu ze światową firmą dźwigów OTIS i po długich rozważaniach teologicznych wymyślili windę‚ która jeździ do góry i do dołu, zatrzymując się samoczynnie na każdym piętrze.

Z kolegą z Politechniki w Mexico Ciudad jedziemy do miasta Mexicali na północnym zachodzie kraju‚ wygłosić wykład na uniwersytecie. Mamy wolny weekend‚ więc postanawiamy obejrzeć Stany Zjednoczone od drugiej strony‚ czyli ze słynnego miasta granicznego Tijuana. Zapada wieczór. W kolejnych 30 hotelikach witają nas wywieszki Occupado. Sprawa staje się gardłowa‚ więc widząc obskurny baraczek‚ ale bez neonu No vacancies, rzucamy się w jego kierunku‚ wyprzedzając o kilkadziesiąt sekund olbrzymiego marynarza z US Navy (typ Popeye po zjedzeniu szpinaku) podpieranego przez niezbyt ponętną Conchitę. Pokój jest‚ ale z jednym łóżkiem. Chyba pierwszy raz w życiu spędzam noc z obcym mężczyzną.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla