Na swojej farmie niedaleko Pekinu belgijski konceptualista Wim Delvoye (ur. 1965 r.) hoduje świnie. Są one częścią projektu artystycznego „Farma sztuki”. Skóry świń wytatuował jeden z najlepszych tatuażystów amsterdamskiej dzielnicy czerwonych świateł. Na jednej znajduje się logo Harleya Davidsona, inna ostemplowana jest charakterystycznymi monogramami Louisa Vuittona. Vuitton w chlewie? Można by się spodziewać, że koncern zaraz wytoczy artyście proces. Ale władca torebek z monogramem ani drgnie.
Kojarząc dwie najbardziej odległe od siebie rzeczy: chlew i luksus, Delvoye ośmiesza nabożną cześć dla logo, jaka nie opuszcza ludzi w społeczeństwie konsumpcyjnym XXI wieku. Tatuowane świnie Delvoye’a, tym razem wypchane, sprzedały się na aukcji sztuki w Gandawie za kilkanaście tysięcy dolarów. Czyżby kpina też była komercyjna?
[srodtytul]Luksus to logo[/srodtytul]
Ta mocna artystyczna prowokacja uświadamia nam, jak zszarganym pojęciem stał się ostatnio luksus. Słowo to odmieniane na wszystkie sposoby straciło znaczenie, rozmieniło się na drobne. Kojarzy się tylko z jednym – z logo. Złudny luksus logo, fetysza współczesnej konsumpcji, mimo demaskujących jego pustkę i manipulację książek („No Logo” Naomi Klein, „Skonsumowani” Benjamina Barbera) ma jednak wciąż siłę magnetyczną. Nazwanie tak pisma shoppingowego pokazuje dobitnie, jak Polacy są nim zafascynowani.
Tymczasem na Zachodzie podnosi się ostatnio fala krytycyzmu wobec sztucznie nadmuchanej bańki zwanej dzisiaj luksusem. Ukazało się kilka książek, które przedstawiają ten biznes od środka, demaskują jego mechanizmy, a przynajmniej próbują pokazać go w trzeźwej perspektywie, wolnej od bezkrytycznych zachwytów kolorowych magazynów.