Najłatwiej mają Krakowiacy. Nie trzeba wbijać się daleko w zakorkowaną zakopiankę, żeby naprawdę godziwie zjeść. Kilkanaście kilometrów w kierunku Myślenic i jesteśmy w Głogoczowie, a tam moje dwa ulubione miejsca – Nowina i Biesiada. W Nowinie króluje kuchnia babcina, staranna, z dopracowanymi potrawami.
Właśnie zaczął się sezon szparagowy, który zawsze trwa zbyt krótko. Jest domowa pasztetowa, tatar z polędwicy, chłodnik, zsiadłe mleko, zając w śmietanie, jesienią smażone rydze. Telefonując wcześniej, można zamówić praktycznie wszystko. Niestety z Nowiną jest jeden kłopot. Nie pamiętam, ile razy już tam byłam, a coraz trudniej jest ją znaleźć, bo droga, nadal nikczemna, dojazdu do Nowiny nie ułatwia. Po prostu, kiedy tylko zobaczymy napis Głogoczów, trzeba zwolnić. Jeśli pełzniemy w korku, zjechać z nadzieją, że kiedy pysznie najedzeni wrócimy na zakopiankę, ruch bardziej będzie przypominał normalny. Nie można tam zjeść wracając z gór, bo zajazd został skutecznie zablokowany przez drogowców.
Wówczas warto zatrzymać się po drugiej stronie, w Biesiadzie. Góralska chata, jakich dziesiątki wyrosły przy polskich drogach, widoczna jest z daleka, bo pasie się przed nią stadko dorodnych kóz. Jeśli nie mam czasu, żeby coś tam zjeść, to chociaż kupuję kozie sery robione na miejscu, no i pajdę chleba, którą skubię w podróży.
Ale najlepszy w Polsce chleb, który dziwnym cudem utrzymuje świeżość przez kilka dni, kupuję w innej części Polski, w Tusinku w Rozogach na trasie Ostrołęka – Mazury. Tam rodzina Winiarków zbudowała wielkie gospodarstwo agroturystyczne.
Lady pełne regionalnych produktów, doskonałe wędzone ryby, i to po takich cenach, że nie warto dalej szukać. Słabą stroną jest pogubiona obsługa, jakby brakowało gospodarskiej ręki, o której wiem przecież, że jest, tylko chyba gdzie indziej. Karta długa, jest co czytać. W sobotnie tłumne popołudnia czasem brakuje ulubionych najprostszych dań, np. zsiadłego mleka.