Od kilku dni zbieram kupony na okulary od słońca. Są czarne, eleganckie, z przodu trzy literki: FCB, z boku logo FC Barcelona. Oferuje je czytelnikom sportowy dziennik „Mundo Deportivo”. Dziesięć kuponów, czyli dziesięć gazet po 1 euro plus 2,99 na koniec, i są moje. Gazeta wychodzi siedem razy w tygodniu, jest najpopularniejszym dziennikiem w Katalonii. Biorąc pod uwagę patriotyzm lokalny, zakładam, że nie będę oryginalna. Kupony dostaję w zaprzyjaźnionym barze.
– Okulary nie, ale kufle do piwa są moje. Sorry – śmieje się Jordi, właściciel baru. Codziennie do kawy serwuje mi wycięty z gazety kupon.
Sądząc po ulicy, klub piłkarski FC Barcelona, czyli Barca, to najbardziej rozpoznawalna i najlepiej zarabiająca katalońska marka. Gadżety w pierwszym kwartale 2009 zarobiły 53,8 mln euro, o 24 proc. więcej niż rok temu. Mimo kryzysu. Wśród turystów może z nią walczyć tylko Antonio Gaudi. Ale w katalońskim domu nie ma gadżetów Gaudiego, a literki FCB wystają z każdego kąta.
„Mundo Deportivo” połowę z około 50 kolumn poświęca klubowi i piłkarzom. Dzień po dniu można śledzić rehabilitację Andresa Iniesty po kontuzji. Wiadomo, że Carles Puyol nie obcina burzy loków, bo tak kazała mu babcia. Starsza pani niedowidzi, a chce wyławiać wnuka spośród biegających po boisku zawodników. Gdybym kupowała „MD” przez dziesięć dni, to samymi tylko zdjęciami Guardioli mogłabym wytapetować mieszkanie.
Balkony w całej Katalonii ozdobione są flagami klubowymi. Po Barcelonie zawsze chodziły tabuny małych i dużych Messich, Etów, Iniestów, Valdésów, a wcześniej Ronaldinhów. Szanujący się turysta wyjeżdża stąd z klubową koszulką. Szałowo jest napisać na plecach swoje nazwisko. Koszulki Barcy nie mają reklam. Jest tak od chwili powstania klubu w 1899 roku. Joan Laporta nie zgadza się na promocję komercyjnych przedsięwzięć. Uległ jedynie UNICEF.