Sztuka szycia bez filozofowania

100 projektantów, 60 akredytowanych dziennikarzy, 12 telewizji. Pierwszy polski tydzień mody pokazał, że nasi projektanci nie tworzą już kreacji z drutu i gałęzi, jak kilka lat temu. Zrozumieli, że na rynek trzeba szyć ubrania, które ludzie mogą nosić

Publikacja: 04.06.2009 02:16

Sukienka z kolekcji Magdaleny Śmielak

Sukienka z kolekcji Magdaleny Śmielak

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Dobiega końca pierwszy polski Fashion Week. Pełna nazwa – Fashion Week Philosophy, chociaż moim zdaniem filozofię można by sobie w tym wypadku darować bez straty dla mody. Ale tydzień się odbył. I bardzo dobrze. Warszawa sprawę zlekceważyła, za to Łódź postanowiła imprezę wykorzystać w zabiegach o tytuł stolicy kulturalnej Europy w roku 2016.

Zorganizowano ją fachowo i z rozmachem, za co pochwała należy się miastu oraz organizatorom: Jackowi Kłakowi i Irminie Kubiak. Patronat objęło Ministerstwo Kultury i Sztuki. Wreszcie tzw. czynniki oficjalne potraktowały modę poważnie. Odbyło się 20 głównych pokazów, dwa konkursy, akredytowało się 600 dziennikarzy, w tym 20 zagranicznych, 90 fotografów, 12 telewizji. 60 projektantów wystawiło swoje rzeczy w showroomach. Stawili się zagraniczni projektanci: Agatha Ruiz de la Prada i Gaspard Yurkievich. Nie są to może gwiazdy pierwszej wody, ale żeby takowe pozyskać, potrzebne są pieniądze. Jacek Kłak marzył o zaproszeniu kogoś z pierwszej ligi, ale z Roberto Cavallim w pierwszym podejściu nie udało się. – Gwiazdorscy kreatorzy muszą mieć międzynarodowe top modelki, a tych na razie w Łodzi nie było – tłumaczy Kłak w rozmowie z „Rz”. Zawiodły także polskie gwiazdy: Gosia Baczyńska, Maciej Zień, Dawid Woliński. – Uznali, że na prowincję nie ma co jechać – komentuje sarkastycznie.

Jako weteranka fashion weeków, na które jeżdżę od 18 lat, mogę śmiało przyznać, że nie mamy się czego wstydzić. Oczywiście Łódź to nie Paryż ani Mediolan, gdzie decydują się losy mody i gdzie operuje się milionami euro. Ale to nasz debiut w branży, a jako kraj i miasto peryferyjne wypadliśmy przyzwoicie, nawet w porównaniu z Madrytem czy Lizboną.

[srodtytul]Na sprzedaż szyjemy inaczej[/srodtytul]

Udało się zebrać polskich projektantów, zobaczyć, co robią, dać nagrody, podlansować. Młodzi są rozproszeni, niektórzy pracują dla większych zakładów, inni mają własne pracownie, sprzedają swoje ubrania w konceptach i butikach. Mówią, że z mody można żyć, ale na brak problemów nie narzekają. Bo co innego zaprojektować kolekcję do pokazania, a co innego ją sprzedać. – Zrobienie pokazu jest łatwe. Zmierzyć się z rynkiem jest dużo trudniej. Rzeczy, które państwo oglądają, w wersji komercyjnej wyglądają zupełnie inaczej – powiedziała Matylda Leśnikowska na konferencji prasowej po pokazie kolekcji Matylda and Cipher.

Polska moda podniosła się ze zgliszczy po fabrykach tkanin i zakładów odzieżowych, które padły w latach 90. Projektanci kształcą się na kilku uczelniach: obok łódzkiej ASP jest krakowska Szkoła Artystyczna Projektowania Ubioru, Szkoła Kostiumografii i Projktowania Ubioru w Warszawie, szkoły w Sosnowcu i Poznaniu. Z pracą po studiach też nie jest najgorzej.

– Pracę znajdujemy bez problemu, mówi 28-letnia Emilia Świder, absolwentka Wydziału Tkaniny i Ubioru w Łodzi, która pracowała w dużych firmach odzieżowych, a teraz szyje jako free lancerka. Swoje ubrania pokazywała i sprzedawała w showroomie w Manufakturze.

[srodtytul]Bez wydziwiania[/srodtytul]

Jadąc do Łodzi, najbardziej obawiałam się konceptualnych kreacji z gałęzi, papieru, drutu, jakie kiedyś widywałam w Łodzi. Ale czasy się zmieniły. Projektanci rzuceni w otchłań rynku zrozumieli, że aby sprzedać, trzeba szyć dla ludzi. Na uczelnie przyszli wykładowcy młodszego pokolenia. Uczniowie utalentowanej Małgorzaty Czudak, dr habilitowanej z łódzkiej ASP, która projektuje i uczy konstrukcji – Michał Szulc, Łukasz Jemioł nie tylko rozumieją modę, ale nauczeni są warsztatu.

Rynek także się zmienił. Odeszła dawna elegancja, strój dobrany według sztywno obowiązujących zasad. Pokolenie dwudziestolatków stosuje namiętnie styl emo, który z grubsza polega na tym, że nic nie jest zabronione. Im bardziej zaskakujące, pokraczne, zgrzytliwe są łączenia kolorów i gatunków, tym lepiej. Nikogo nie zdziwią rajstopy założone na buty, które miały modelki na pokazie Matylda i Cipher. Urodzeni w latach 80. odkrywają także dla siebie modę tego okresu, bo jej sami nie zaznali. Dla czterdziestolatków to niestrawne, oni już raz to nosili. Urodzonych w latach 80. fascynuje disco, „Dynastia”, szerokie ramiona, błyszczące ozdoby, na nowo przeżywają punk i techno. Jak zauważyłam, sporo wyznawców ma dekonstruktywizm, styl szkoły belgijskiej, modny w latach 90. To rzeczy pocięte, podarte i wystrzępione. Destroy przychodzi do nas z opóźnieniem, ale na Zachodzie wciąż funkcjonuje w modzie. Grzegorz Matląg, projektant 23-letni, samouk, szyje spódnice, przerabiając je ze starych spodni, strzępi, rozdziera i tnie koszule. Iwona Leliwa Kopystyńska rozpruwa swetry z lumpeksu i robi z nich nowe. Peggy Pawłowski, laureatka zeszłorocznej Złotej Nitki, szyje rzeczy o skomplikowanej konstrukcji, z pięknych wełen. Nasuwają skojarzenia z Rei Kawakubo. Nazwisk, które powinnam wymienić, było w Łodzi wiele. Wiola Śpiechowicz, Matylda Leśnikowska, Natalia Jaroszewska to talenty dawno rozpoznane. Grupa projektowa MMC – Ilona Majer, Rafał Michalak i Małgorzata Czudak ma na swoim koncie wiele pokazów i tyleż sukcesów. Działają od 1996 roku, a jednak moce twórcze im się nie wyczerpują. Pokaz MMC w stylu lat 80. był świetny. W młodszym pokoleniu moimi faworytami są Maria Wiatrowska, Michał Szulc i Lukasz Jemioł, wszyscy wychowankowie Małgorzaty Czudak. To nowa szkoła myślenia o ubraniu: architektoniczna konstrukcja, brak ozdób, funkcjonalizm. Punktem wyjścia i dojścia jest prosta forma.

[srodtytul]Dobre na początek kariery[/srodtytul]

Pierwsze miejsce w konkursie Złotej Nitki zdobyły Małgorzata Grzywnowicz i Małgorzata Węgiel, obie absolwentki Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru. Magdalena Śmielak wygrała w kategorii Premiere Vision. Laureatką Fashion Designer Awards została Sabrina Pilewicz, studentka IV roku łodzkiej ASP. Georges Chakra, projektant z Libanu, którego zaprosili organizatorzy konkursu Fashion Designer Awards, był sceptyczny wobec poziomu laureatów: – To, co zobaczyłem, jest bardzo dobre, ale na początek kariery projektanta – powiedział.

Powstaje pytanie: jak działalność polskich projektantów przekłada się na wygląd naszej ulicy? Otóż obawiam się, że na razie się nie przekłada. Bo modą, i tą wielką, i uliczną rządzą trzy, może cztery jej stolice: Paryż, Mediolan, Londyn, Nowy Jork. Tam powstają koncepcje, które następnie przenikają do masowego rynku za pośrednictwem kopiującej je masowej produkcji sieciówek. I cały świat chodzi w tym samym. Ludzi, którzy noszą ubrania od niszowych projektantów, jest wciąż niewielu.

Nie wątpię, że młodzi zdolni mogą odnieść sukces za granicą, także komercyjny, jak Karolina Zmarlak w USA, Ania Kuczyńska w Japonii czy Iza Łapińska we Francji. Liczę, że najzdolniejsi się przebiją i jeszcze o nich usłyszymy.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"