Szparagi pod flagą Wielkiej Brytanii

Wyspiarze coraz częściej dziękują za fish & chips. Szukają innych zdrowych tradycji. Koniecznie własnych

Publikacja: 24.07.2009 18:18

Brytyjczycy chętniej wybierają produkty od lokalnych dostawców, którzy produkują sery i wędliny zgod

Brytyjczycy chętniej wybierają produkty od lokalnych dostawców, którzy produkują sery i wędliny zgodnie z tradycją

Foto: Ola Lazar

Red

– Od dobrych dziesięciu lat nie spotkałem się z opinią, że angielska kuchnia jest nieciekawa – powiedział mi nieco urażony Marcus Wareing, znany szef kuchni młodego pokolenia, kiedy zapytałam go, skąd bierze się rozziew między wizerunkiem kuchni brytyjskiej za granicą a jej aktualną kondycją.

39-letni Wareing karierę zawodową zaczął robić w czasach, kiedy brytyjskie media były już tubą promotorów nowego żywienia i zmieniały myślenie o jedzeniu całej nacji. Efekty widać w supermarketach, w księgarniach na regałach z literaturą kulinarną i w restauracjach. Brytyjczycy gotują na potęgę, jedzą lokalne produkty o oznaczonym miejscu pochodzenia i sposobie wytworzenia, przyrządzone w wersji light.

[srodtytul]Fish & chips od święta [/srodtytul]

– 100 lat temu nie mieliśmy żadnej kultury jedzenia – przyznaje ten sam Marcus Wareing, który w 2006 r. wygrał konkurs na deser podany na uroczystości z okazji 80. urodzin królowej.

Z krótkimi przerwami od 1918 r. do 1954 r. w Wielkiej Brytanii obowiązywało racjonowanie podstawowych produktów. Wyłączone z niego były ryby i ziemniaki. Popularny i podstawowy zestaw angielski – smażona ryba i frytki – "wynaleziono" w 1860 r. w Oldham koło Manchesteru.

W tłustszych latach 60. warzywa rozgotowywano, mięsa pieczono za długo i niedostatecznie przyprawiano. Dziesięć lat później Brytyjczycy zachwycili się przemysłowymi daniami gotowymi, z proszku i w aluminiowych tackach. Dopiero w latach 90. na dobre rozpoczęła się medialna ofensywa kulinarna, która zmieniła brytyjski krajobraz gastronomiczny.

28-letnia Nicole, specjalistka od marketingu mody, przyznaje, że dzięki mediom ludzie z jej pokolenia fish and chips jadają raz w miesiącu, ze świadomością, że to tzw. guilty pleasure (przyjemność z poczuciem winy).

[srodtytul]Dobre, bo brytyjskie i sezonowe[/srodtytul]

Wieść niesie, że kiedy Delia Smith w 1998 r. zaczęła uczyć widzów programu "How to Cook" gotowania jajek, ich sprze

daż wzrosła o 10 procent. Gdy Jamie Oliver poradził, by sos bolognese doprawiać gałką muszkatołową, tygodniowa sprze

daż tej przyprawy wzrosła pięciokrotnie (z 1200 do 6000 opakowań tylko w sieci Sainsbury). Od kilkunastu lat kucharze, tacy jak Gary Rhodes (program "Zjednoczone Królestwo Smaku", Kuchnia.tv), Rick Stein czy James Martin objeżdżają Wielką Brytanię z kamerą i pokazują tzw. food heroes (spożywczych bohaterów) – lokalnych producentów, którzy z sercem i zgodnie z tradycją produkują sery, wędliny i przetwory.

$>

Według Gary'ego Rhodesa różnicę między tradycyjną a współczesną kuchnią brytyjską widać właśnie w podejściu do produktów spożywczych. Dania są lżejsze i podkreślają smak składników – koniecznie lokalnych i sezonowych.

Zupę ze szkockiego homara w restauracji The Grill at Dorchester zamiast na śmietanie Brian Hughson przyrządza na soku z pomarańczy. Bryn Williams z restauracji Odette's zapiekankę pasterską robi z chudej giczy cielęcej, dzięki czemu nie musi dodawać do sosu mąki, żeby związała wydzielający się tłuszcz. Rhodes i jego koledzy po fachu zachwycają się owocami morza ze Szkocji (przegrzebkami św. Jakuba, łososiem), serami z Lancashire i Lincolnshire czy jabłkami z Kentu. Można odnieść wrażenie, że importowane delikatesy, takie jak szynka parmeńska czy francuskie sery, mogłyby dla nich nie istnieć.

[srodtytul]Widelcem po mapie [/srodtytul]

Idąc do restauracji w Londynie w stylu modern British cuisine (współczesnej kuchni brytyjskiej), warto powtórzyć sobie geografię Zjednoczonego Królestwa. U Marcusa Wareinga w The Berkeley jadłam makrelę z Dorset, u Marka Hiksa w Oyster & Chophouse ostrygi z Colchester, ciastko z agrestem i śmietanką z Jersey. W restauracji Brasserie Max przy Covent Garden w menu jest sekcja dań z wołowiny z farmy Laverstoke w Hampshire, którą odwiedził cały personel restauracji. Dzięki temu kelnerzy w detalach opowiedzieli mi o zaletach biodynamicznej hodowli krów.

W Anglii funkcjonuje rodzaj pozytywnego snobizmu, który polega na chwaleniu się zażyłością z dostawcami i wymienianiu ich z imienia i nazwiska nawet na stronie WWW restauracji.

Na targu Borough Market do producentów szparagów owiniętych w brytyjskie flagi oraz niefiltrowanych soków z jabłek odmiany Bramley ustawia się kolejka. W sieciach supermarketów Marks & Spencer i w delikatesach Waitrose klienci mogą wybierać pomiędzy cheddarem z Devon a produkowanym rzemieślniczymi metodami walijskim cheddarem Y Fenni, z ziarnami gorczycy, ale bez podpuszczki, specjalnie dla wegetarian.

Polscy konsumenci o takim urozmaiceniu tradycyjnych produktów mogą tylko pomarzyć. Produkty regionalne i ekologiczne dostępne są niejako w drugim obiegu, dla zamożnych klientów. Co gorsza, do polskich produktów o przewidywalnej i stałej jakości nie mają dostępu nawet szefowie kuchni dobrych restauracji. Paweł Oszczyk z La Rotisserie i Grzegorz Labuda z Blow Up Hall przyznają, że im zwyklejszy produkt, np. ziemniak, tym trudniej o dostawcę, który będzie dostarczał go w tym samym gatunku nie przez dwa tygodnie, tylko kilka miesięcy obowiązywania menu. Zamawiają więc warzywa, mięsa i ryby u niemieckich hurtowników, którzy te wymagania spełniają. Do rzadkości należą sytuacje takie jak w restauracji Por-ta 13, która nawiązała współpracę z hodowcą rzadkiej rasy owiec wrzosówek spod Słupska i kupuje u niego całe półtusze. Labuda chwali sobie współpracę z dostawcą mazurskich ryb, firmą Tęczowy Pstrąg, i dr. Hieronimem Maryniakiem ze Skórzewa, rzeźnikiem w drugim pokoleniu. Ale żeby podawać referencje dostawców w karcie dań? Nie jest przekonany, czy to kogoś zainteresuje.

[i]Autorka jest wydawcą serwisu [link=http://Gastronauci.pl" "target=_blank]Gastronauci.pl[/link]

Dziękujemy [link=http://VisitBritain.pl" target=_blank]VisitBritain.pl[/link] [/i]

– Od dobrych dziesięciu lat nie spotkałem się z opinią, że angielska kuchnia jest nieciekawa – powiedział mi nieco urażony Marcus Wareing, znany szef kuchni młodego pokolenia, kiedy zapytałam go, skąd bierze się rozziew między wizerunkiem kuchni brytyjskiej za granicą a jej aktualną kondycją.

39-letni Wareing karierę zawodową zaczął robić w czasach, kiedy brytyjskie media były już tubą promotorów nowego żywienia i zmieniały myślenie o jedzeniu całej nacji. Efekty widać w supermarketach, w księgarniach na regałach z literaturą kulinarną i w restauracjach. Brytyjczycy gotują na potęgę, jedzą lokalne produkty o oznaczonym miejscu pochodzenia i sposobie wytworzenia, przyrządzone w wersji light.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem