Po części tak. To instytucja masowa. Nie może śledzić indywidualnych zainteresowań młodego człowieka i dostosowywać do nich sposobów nauczania. Na przykład gdy chłopiec jest pasjonatem piłki nożnej i woli spędzać czas na boisku, a nie w klasie – idealnie byłoby, gdyby nauczyciel fizyki swoje lekcje z nim opierał na zadaniach związanych z piłką nożną: z jaką siłą została wybita, ile czasu potrzebuje, by dotrzeć do bramki, jakie jest prawdopodobieństwo, że do niej trafi itd. Wtedy fizyka nie jest dla małego piłkarza czymś abstrakcyjnym, oderwanym od jego codziennego życia.
[b]Instytucji nie zmienimy. W nauce powinni pomagać rodzice?[/b]
Też. Choć ja z optymizmem patrzę właśnie na szkołę.
Wejdzie teraz do niej niż demograficzny. Klasy będą liczyć po kilkanaście, maksymalnie 20 osób, a nie jak kiedyś – 36. To sprzyja indywidualizacji nauczania. Na szczęście zmienia się też myślenie o samej szkole: nie ma dostarczać materiału do wkucia, ale uczyć, jak się uczyć. Rozbudzać naturalną ciekawość tak, by ciągle była większa i większa. W prawidłowym rozwoju człowieka motywacja poznawcza nigdy się nie kończy.
[b]Dla wielu ludzi, gdy pożądany dyplom mają już w kieszeni, nauka się kończy. Może więc o tym, że motywacja poznawcza trwa, decydują cechy osobowościowe?[/b]
W niewielkim stopniu może tak być. Osoby neurotyczne lub takie, które boją się zmian i wolą utarte ścieżki, także osobowości sztywne, nie lubią znać rzeczywistości innej niż ich własne podwórko, nie są otwarte na świat. Mówimy jednak o mniejszości. Większość jest zdecydowanie szczęśliwsza, ucząc się nowych rzeczy.