Ludwik Sobański urodził się w 1791 roku jako syn Michała, podstolego winnickiego i Wiktorii z Orłowskich, znanej z działalności dobroczynnej. Nauki pobierał w słynnych „Atenach Wołyńskich”, czyli krzemienieckim liceum i w Paryżu. Z Francji wrócił akurat w czasie, gdy kończyła się ważna epoka i kształtował nowy europejski porządek – na przełomie 1814 i 1815 roku. Zaangażował się w działalność wolnomularską. W szeregach wolnomularzy nie brakowało osób lojalnych wobec władz zaborczych. Trudno zresztą mieć za złe, że wiele osób, w tym luminarze kultury i gospodarki, uważało odbudowę kadłubowego Królestwa Polskiego za niesamowicie hojny carski gest. Z perspektywy XXI wieku to, co działo się dwa wieki temu, oceniamy bogatsi o dziejowe doświadczenia.
Ludwika Sobańskiego wolnomularstwo zaprowadziło w zgoła innym kierunku – do patriotycznej konspiracji. W 1821 roku, kiedy przebywał w Warszawie, Ignacy Prądzyński zwerbował go do Towarzystwa Patriotycznego. Sobański, zaangażowany w prace organizacji od samego początku, był jej prezesem na Wołyń, gdzie mieszkał i posiadał majętności. Na Wołyniu pozyskał dla Towarzystwa kilku ważniejszych obywateli. Jednak – jakże to polskie! – jego starania i sukcesy nie podobały się Walerianowi Łukasińskiemu, który Sobańskiego po prostu nie lubił. Na organizatorów Towarzystwa Patriotycznego na Wołyniu powołał zatem swoich zaufanych, Marcina Tarnowskiego i Karola Dziekońskiego. Ludwik Sobański został zatem przesunięty na prowincję podolską… Jak widać, pewne narodowe zwyczaje są niezmiennie mimo upływu czasu.
Katastrofa nastąpiła w 1826 roku. Po aresztowaniu dekabrystów rosyjska policja szybko trafiła na powiązania konspiratorów z polskimi spiskowcami. Do dekonspiracji Towarzystwa przyczyniły się również zeznania Antoniego Jabłonowskiego, który szybko zaczął w pełni współpracować ze śledczymi. Sobańskiego przewieziono do Warszawy, osadzono w więzieniu na Lesznie i przesłuchiwano przez wiele miesięcy. Jako obywatel guberni położonych w Cesarstwie Rosyjskim, poza granicami Królestwa Polskiego, podlegał surowszym środkom, niż działacze z Kongresówki. Z Warszawy trafił do Petersburga, stamtąd przewieziono go do Warszawy na kolejne przesłuchania. I znowu nad Newę. W 1829 roku, schorowany, został na krótko uwolniony, lecz krótko przed wybuchem powstania listopadowego znowu trafił za kraty i został zesłany do Permu. Co ciekawe, do tegoż Permu po klęsce powstania trafiło wielu polskich zesłańców, a władze alarmowały, że z kontaktów Sobańskiego z zesłanymi Polakami mogą wyniknąć same problemy.
Ludwik Sobański nie był samotny w swym nieszczęściu. Poślubiona w 1823 roku małżonka, Róża z Łubieńskich, najpierw podążyła za uwięzionym mężem do Warszawy. Ponieważ nie miała paszportu, z rozkazu wielkiego księcia Konstantego została odesłana za granice Królestwa. Gdy Ludwika przewieziono do Petersburga, jego małżonka podążyła do cesarskiej stolicy. Również stamtąd została wydalona. Towarzyszyła mężowi w zesłaniu do Permu, gdzie angażowała się w pomoc dla zesłańców.