Wysokie loty bielika

Siedem bielików naraz. Mało kto miał okazję zobaczyć taki widok. Przyrodnik Maciej Tracz znalazł się wśród tych szczęśliwców

Publikacja: 08.04.2011 01:01

Naturalną stołówką bielików są jeziora

Naturalną stołówką bielików są jeziora

Foto: Fotorzepa, Tomasz Kłosowski TK Tomasz Kłosowski

Nawet tu, na Pomorzu Zachodnim, w polskiej kolebce bielika, bliskie spotkanie z tym panem przestworzy nie zdarza się często. A na tych ziemiach w czasach, gdy ten gatunek skrzydlatego drapieżnika  już spisywano na straty, zawsze utrzymywało się liczące 20 – 30 sztuk społeczeństwo tych ptaków. Prawie cała ówczesna polska populacja. Zagrożona, bo ptaki tępiono jako latające szkodniki. W XIX wieku zdarzało się, że rocznie odstrzeliwano po kilkadziesiąt osobników.

Nie kulą go, to pestycydem

Maciej i jego żona Magda ochroną bielików zajęli się, gdy podlegał on już, jak zresztą wszystkie gatunki ptaków drapieżnych, całkowitej ochronie. Chcieli, by widok orła krążącego nad Pojezierzem Ińskim i Lasami Wałeckimi stał się codziennością, podobnie jak od pewnego czasu są nią tutaj okrzyki żurawi i stada żubrów przesuwających się wśród morenowych wzgórz.

Gdy w 1952 roku minister leśnictwa wydał rozporządzenie o uznaniu tego gatunku za chroniony, prawie równocześnie pojawił się wróg chyba najgroźniejszy, bo podstępny: pestycydy. Te trucizny używane do ochrony upraw znalazły się w organizmach wielu gryzoni, a następnie w tkankach polujących na nie drapieżników. Dla drapieżników skrzydlatych okazało się to zgubne – samice składały jaja o zbyt cienkich i słabych skorupach, które pękały podczas wysiadywania lub nie utrzymywały wewnątrz jaja odpowiedniej temperatury. Swoje dołożyła też rtęć używana do zaprawiania ziarna. Hamowała rozwój piór młodych ptaków. Młode nie mogły odlecieć z gniazd.

Gdy wycofano pestycydy, sytuacja ptaków się poprawiła. Ale nadal była daleka od sielanki, zwłaszcza że nie bacząc na zakazy, tu i ówdzie wciąż do nich strzelano.

Nie powietrze, to woda

Z ptaków najbardziej na naszą wyobraźnię działają te największe. Bielik zaś przerasta wszystkie gniazdujące u nas ptaki drapieżne, łącznie z orłem przednim. Nic dziwnego, że to bielik stał się naszym godłem narodowym. Dzisiejszą nazwę zawdzięcza białym piórom w ogonie, a po części też jasnej głowie. Ta biel znamionuje jednak dorosłe osobniki.

Dużego drapieżcę stać na dużą zdobycz. Już to wystarczyło, by bielika brano za groźnego konkurenta i tępiono. Owszem, radzi on sobie i z gęsią, i z czaplą. Ale w potrzebie zadowoli się czymś mniejszym. Nawet gryzoniem. Widywano też bieliki regularnie koło wiejskich śmietnisk. W przyrodzie pełnią rolę sanitariuszy środowiska. Prawie każde noclegowisko ptaków błotnych, gdzie zlatują się tysiące żurawi, gęsi, kaczek, kormoranów, ma swoją służbę sanitarną w postaci jednego, dwóch, a czasem większej grupy bielików zbierających truchła i dobijających dogorywające sztuki. Zwłaszcza z młodych drapieżników, których jeszcze nie bardzo stać na ambitniejsze, podniebne łowy. Tym bardziej na połów ryb.

Dorosły bielika potrafi wyławiać duże, zdrowe ryby, przede wszystkim leszcze, rzadziej szczupaki, a ze  stawów rybnych – karpie. Mniejszymi rybami też nie wzgardzi. Gdy spuszczane są stawy rybne, bieliki zlatują czasem gremialnie na taką zupę rybną, w której brodząc, zbierając rybi chwast.

Bielik, z zasady wyławiający pokarm z wody, ma – można rzec – podkasane nogawki. Pióra na nogach nie sięgają aż do nasady pazurów, jak u wielu ptaków drapieżnych, choćby orła przedniego, cesarskiego czy orlika, chwytających zdobycz na lądzie. Bielik jest mocno związany z wodą. A dla odpoczynku potrafi nawet... siąść na wodzie czy wręcz kołysać się na morskiej fali, rozkładając ponad 2-metrowej rozpiętości skrzydła, jakby nie ważył swoich pięciu kilogramów.

Nie morze, to jezioro

Do niewielkiej chaty w Dłusku podążamy brukowaną wiejską drogą wśród jezior i wiekowych alei. Gospodarstwa daleko jedno od drugiego, pomiędzy nimi malownicze wzniesienia moreny czołowej uformowanej przez lodowiec. Tu, na rubieżach Ińskiego Parku Krajobrazowego, jest zadziwiająco sielsko i dziko.

Niby to samo centrum Pomorza Zachodniego, ale kto żyw, wali nad morze, pozostawiając tę krainę na boku. A lodowiec nadał jej nad wyraz ponętne oblicze. Pokaźne wzniesienia morenowe z najwyższą tutaj górą Gołowacz, wznoszącą się na 180 m n.p.m. i chronioną jako rezerwat krajobrazowy, wijące się pięknie rzeki Ina i Rega, rynnowe, rozgałęzione jeziora – Ińsko, Krzemień, Woświn, a nade wszystko – moc malowniczych jeziorek, śródleśnych i śródpolnych mokradeł.

Rozkwita bujna fauna. Na przykład żurawie kochają tutejsze podmokłe zagłębienia i zarastające jeziorka, nigdzie więc w Polsce zagęszczenie par lęgowych tych ptaków nie jest tak duże jak tu. Ale są też bociany czarne, czaple, rzadkie bąki i jeszcze rzadsze kanie rude – przedstawiciele ptaków szponiastych, do której to grupy należy też bielik.

Na związek bielika z Pomorzem najlepiej wskazuje jego łacińska nazwa naukowa Haliaetus – morski orzeł, czy niemiecka – Seeadler, znacząca to samo. Ale morski orzeł chętnie będzie też śródlądowym, gdy znajdzie rzeki i jeziora obfitujące w ryby i ptactwo wodne, stanowiące podstawę jego jadłospisu, a ponadto las, pod którego osłoną może się bezpiecznie zagnieździć.

Nie para, to gromada

Lasy zajmują ponad połowę Ińskiego Parku Krajobrazowego. Bardzo urozmaicone – gdy na polodowcowych piaskach rozsiadły się mieszane bory, to na stokach wzgórz i jarów pomorskie buczyny, a w podmokłych nieckach olszyny i brzeziny. Ale bielikowi oprócz spokoju potrzeba jeszcze solidnego drzewa do założenia gniazda. Ogromnego, czasem ważącego około tony, do którego budowy lub odbudowy – jak pisze prof. Jan Sokołowski w „Ptakach ziem polskich" – „zabiera się już w marcu, znosząc duże i grube gałęzie".

Takie gniazdo to sterta gałęzi ważąca ponad tonę. Tylko stare sosny, dęby czy buki mogą unieść podobny ciężar. Pan przestworzy potrzebuje też dużo miejsca na ziemi. Obszar zajmowany przez parę może mieć 1000 km kw. powierzchni. Inne osobniki nie są w nim mile widziane, czego efektem są dynamiczne powietrzne pojedynki. Ale to nic wobec widowiska, jakim są powietrzne toki pary. To rodzaj podniebnego tańca, podczas którego jeden ptak – przeważnie samica – rzuca się na grzbiet, a drugi chwyta go szponami za jego szpony. Toki są w gruncie rzeczy sprawdzianem sprawności. Umiesz mnie zgrabnie chwycić, to i ryby będziesz zgrabnie chwytał i chętnie przynosił.

Wszak lęg wysiaduje głównie ona, i to przez kilkadziesiąt dni, a on ma jej w tym czasie dostarczać pokarm. Później wspólnymi siłami karmią młode, ale i wtedy samiec pełni rolę dostarczyciela, samica – karmiciela. To precyzyjna robota, niełatwa dla tak tęgiego dzioba. Miałem okazję oglądać zdjęcia z kamery zainstalowanej nad gniazdem pary bielików, rozmnażających się w poznańskim zoo. Widok potężnej samicy, która niezwykle pieczołowicie rozdziela pokarm i podaje kęsy do prawie niewidocznego dziobka pisklęcia, które samo byłoby dla niej kęsem na jedno kłapnięcie wielkim dziobem, jest rozczulający. Rozmnażanie się bielików, które mają w lęgu często jedno, czasem dwa, z rzadka tylko trójkę piskląt, aby było skuteczne, musi się opierać na doskonałej kooperacji. Dlatego para wiąże się na ogół dozgonnie, a intruzów własnego gatunku nie życzy sobie na progach domostwa.

Ale zasobność łowiska ten stan może zmienić. Cała ekonomika świata zwierząt opiera się na dostępności pokarmu. Toteż na Pomorzu Zachodnim bieliki lepiej tolerują bliskich sąsiadów niż gdzie indziej. Gniazda bywają w odległości dwóch, trzech kilometrów od siebie, a najmniejszy odstęp między nimi, jaki zanotowano, wynosił 280 m. Nad Zalewem Szczecińskim ptaki te polują w gromadach po kilkanaście i więcej sztuk. A jak źródło obfitości jest blisko, to blisko siebie mogą być też gniazda.

Nie kaczka, to padlina

Dom Magdy i Maćka jest przytulny, z tradycyjną kuchnią kaflową, z pękami suszących się ziół, porożami i czaszkami dzikich zwierząt. Życie tej pary entuzjastów jest trochę jak ta okolica: w centrum, ale zarazem na uboczu. W centrum, bo prężnie działają w Zachodniopomorskim Towarzystwie Przyrodników, uczestniczą w wielu projektach służących ochronie przyrody, a przede wszystkim od lat są opiekunami wolnego stada żubrów. Ale też na uboczu, bo żyją w uroczysku, co bardzo sobie chwalą.

Na stoku jednego z pokaźnych wzgórz wznoszących się za ich domem Maciek pokazuje czatownie urządzone kiedyś przy nęcisku, gdzie wykładali mięso dla orłów. Jedno z ukryć, urządzone z wkopanej w ziemię balii, zamyka się drewnianym wiekiem niczym trumnę. Ale z takiej trumny dobrze można podpatrywać życie.

Maciek czatował w tych ukryciach kilkadziesiąt razy. Orłów doczekał się kilkanaście razy. Nieraz widział, jak ptak na widok jadła przestaje majestatycznie krążyć, zlatuje na ziemię i kogucim truchtem, gubiąc gdzieś cały majestat, podbiega do jadła, rozganiając wcześniej przybyłe kruki i myszołowy.

Bielik jest skądinąd sprawnym łowcą, do tego potrafiącym polować w zgranym kolektywie. Gdy jeden orzeł udawanym atakiem napędza strachu łyskom czy kaczkom, zmuszając je do startu z tafli wody, drugi zręcznie chwyta wybraną sztukę. Ale do gotowego każdy chętny, więc i ten szlachetny ptak pofatyguje się po zdechłą rybę czy utopionego psa.

Maciek zaznacza, że jeżeli dokarmiali bieliki, to nie z obawy, że sobie nie radzą i nie przeżyją zimy. Nigdy nie mieli zamiaru dzikich istot rozpieszczać. Bielik to zresztą twarda sztuka. Kiedyś pod Berlinem niemiecki pociąg uderzył bielika i dosłownie przymarzniętego do lokomotywy przywiózł do Szczecina. Tu ofiarą zajęła się pani Zofia Brzozowska prowadząca ochronkę dla ptasich znajd i umiejąca je fachowo wyciągać z najgorszych opresji. Ptak ożył, a po kuracji wrócił na wolność.

Maciek i Magda zajęli się przynęcaniem orłów, by pomóc młodym, niedoświadczonym w łowach, a ważnych dla przyszłości gatunku sztukom. Ale przede wszystkim – dla zatrzymania orłów w tej okolicy i zachęcenia do zakładania gniazd.

Nie człowiek, to wilk

W 1981 roku, na parę dni przed stanem wojennym, w Zakopanem zebrała się grupka entuzjastów, tworząc Komitet Ochrony Orłów. W ciągu 30 lat przeprowadził on szereg akcji ochronnych, łącznie z monitorowaniem liczebności ptaków. A ta jest imponująca. Liczebność bielika rośnie lawinowo. Dziś gniazdujących w kraju ptaków jest około tysiąca, a zasiedlany przez nie areał sięga coraz dalej na południe, aż do pogórza, dawniej nieznającego tych drapieżników.

Przyczyny orlego boomu są paradoksalne. Już samo zakładanie stawów rybnych sprawia, że w okresie ich spuszczania orły zlatują na dno takiego talerza z zupą rybną i brodzą w błocie, wyławiając resztki. Ale prawdopodobnie pomogło im też... zanieczyszczenie wód. Choćby nawozami, które spływając do jezior, użyźniają wody, powodując w nich tzw. zakwity glonów i bujny rozwój roślin wodnych. To ściąga ptactwo wodne – kaczki, łabędzie, łyski – które obżarte i nieruchawe wpadają orłom w szpony. Sprzyja też orłom ochrona innych drapieżników – ponieważ wilki nie zjadają nigdy całej zdobyczy, sporo zostaje dla orłów.

Magda i Maciek Traczowie przestali wykładać pokarm dla bielików. – Zbyt surowa zima! – oświadczyli. I spokojnie wyjaśniają: – Nasza stołówka z 40 kg ryb na tydzień i tak nie wystarczyłaby tylu ptakom. Tylko by je odciągała od naprawdę wydajnych źródeł pożywienia, a że jeziora zamarzły, niech lecą nad niedaleki Zalew Szczeciński, tradycyjne łowisko bielików.

Kiedyś jeden z żubrów, stary byk, odstąpił od stada, którym opiekuje się Maciek i Magda. Po 150-kilometrowej wędrówce zginął w zderzeniu z samochodem. O przebiegu wędrówki dowiedzieli się to i owo. – Żubr zginął, gdy zmienił kurs i najwyraźniej do nas wracał – mówi z żalem Maciek.

Teraz mają nadzieję, opartą na latach obserwacji, że bieliki na wiosnę znad zalewu do nich wrócą. Jak wróciły do polskiego krajobrazu.

Tekst powstał w ramach kampanii „Dzika Polska. Lasy pełne życia" dofinansowywanej przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, związanej z ustanowieniem przez ONZ roku 2011 Międzynarodowym Rokiem Lasów.

Nawet tu, na Pomorzu Zachodnim, w polskiej kolebce bielika, bliskie spotkanie z tym panem przestworzy nie zdarza się często. A na tych ziemiach w czasach, gdy ten gatunek skrzydlatego drapieżnika  już spisywano na straty, zawsze utrzymywało się liczące 20 – 30 sztuk społeczeństwo tych ptaków. Prawie cała ówczesna polska populacja. Zagrożona, bo ptaki tępiono jako latające szkodniki. W XIX wieku zdarzało się, że rocznie odstrzeliwano po kilkadziesiąt osobników.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"