Nawet tu, na Pomorzu Zachodnim, w polskiej kolebce bielika, bliskie spotkanie z tym panem przestworzy nie zdarza się często. A na tych ziemiach w czasach, gdy ten gatunek skrzydlatego drapieżnika już spisywano na straty, zawsze utrzymywało się liczące 20 – 30 sztuk społeczeństwo tych ptaków. Prawie cała ówczesna polska populacja. Zagrożona, bo ptaki tępiono jako latające szkodniki. W XIX wieku zdarzało się, że rocznie odstrzeliwano po kilkadziesiąt osobników.
Nie kulą go, to pestycydem
Maciej i jego żona Magda ochroną bielików zajęli się, gdy podlegał on już, jak zresztą wszystkie gatunki ptaków drapieżnych, całkowitej ochronie. Chcieli, by widok orła krążącego nad Pojezierzem Ińskim i Lasami Wałeckimi stał się codziennością, podobnie jak od pewnego czasu są nią tutaj okrzyki żurawi i stada żubrów przesuwających się wśród morenowych wzgórz.
Gdy w 1952 roku minister leśnictwa wydał rozporządzenie o uznaniu tego gatunku za chroniony, prawie równocześnie pojawił się wróg chyba najgroźniejszy, bo podstępny: pestycydy. Te trucizny używane do ochrony upraw znalazły się w organizmach wielu gryzoni, a następnie w tkankach polujących na nie drapieżników. Dla drapieżników skrzydlatych okazało się to zgubne – samice składały jaja o zbyt cienkich i słabych skorupach, które pękały podczas wysiadywania lub nie utrzymywały wewnątrz jaja odpowiedniej temperatury. Swoje dołożyła też rtęć używana do zaprawiania ziarna. Hamowała rozwój piór młodych ptaków. Młode nie mogły odlecieć z gniazd.
Gdy wycofano pestycydy, sytuacja ptaków się poprawiła. Ale nadal była daleka od sielanki, zwłaszcza że nie bacząc na zakazy, tu i ówdzie wciąż do nich strzelano.
Nie powietrze, to woda
Z ptaków najbardziej na naszą wyobraźnię działają te największe. Bielik zaś przerasta wszystkie gniazdujące u nas ptaki drapieżne, łącznie z orłem przednim. Nic dziwnego, że to bielik stał się naszym godłem narodowym. Dzisiejszą nazwę zawdzięcza białym piórom w ogonie, a po części też jasnej głowie. Ta biel znamionuje jednak dorosłe osobniki.