Hadleyowi chodzi o to, by właściciele ziemi, którzy chcą zmienić środowisko naturalne na swych terenach – czyli na przykład zamienić pastwisko na pole kukurydzy czy zboża – musieli brać pod uwagę interesy żerujących w tym miejscu dzikich zwierząt. "W ich imieniu występowałby specjalny strażnik reprezentujący określony gatunek. Tacy strażnicy rejestrowani byliby przez niezależny trybunał i podejmowaliby decyzje, opierając się na zasadach etycznych i zgodnych z ekologią" – napisał naukowiec na akademickim portalu "The Conversation".
Przedstawiciele farmerów nie pozostawili na nim suchej nitki. Prezes Południowoaustralijskiej Federacji Farmerów Peter White uznał to za śmieszne.
– Nigdy nie przestaje mnie dziwić, jak głupi potrafią być niektórzy ludzie. Czemu ktoś miałby dać zwierzętom więcej praw niż ludziom? – pytał. – Myślę, że ten pomysł może wywołać wojnę między obrońcami środowiska i farmerami – dodał.
Szef Federacji Farmerów Victorii (VFF) Andrew Broad uważa, że naukowiec przyjął "postawę konfrontacyjną".
Z kolei prawnik VFF Anton Neal dostrzegł inny problem.