Piękna pogoda i tłumy widzów, którzy za pomocą gwizdków, trąbek, kołatek czy oklasków zagrzewali do większego wysiłku biegaczy: to sceneria najważniejszego ulicznego biegu w tym roku.
Na starcie 33. Maratonu Warszawskiego stawiła się rekordowa liczba 4157 maratończyków, a oprócz tego jeszcze 1000 biegaczy pobiegło w Biegu Olimpijskim na dystansie 8 km (razem z wieloma medalistami).
Zwycięzca maratonu, Kenijczyk John Sammy Kibet, pobił rekord Polski i tak jak wielu uczestników ustanowił swoją „życiówkę". Ale nie dla wszystkich uczestników najważniejszy był wynik. Uwagę skupiał oddział 26. Spartan (w tym dwie kobiety) w tradycyjnych strojach, w hełmach i z włóczniami. W ten sposób zachęcał do wpłacania datków na rzecz Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Przyjaciel, która pomaga m.in. chorym dzieciom maratończyków.
Dla większości uczestników sukcesem było już samo pokonanie morderczego dystansu. Szczególnie dla debiutantów.
– Jestem ekstremalnie zmęczony. Nie wiem, czy kiedykolwiek to powtórzę – mówi, masując swoje kontuzjowane kolano, Damien Moran, Irlandczyk mieszkający od kilku lat w Polsce. – Z powodu kontuzji przed biegiem bardzo mało trenowałem, dlatego drugie 21 kilometrów było najgorsze w moim życiu. Gdybyś napisał „Irlandczyk prawie umarł na trasie maratonu", to wiele byś nie przesadził – śmieje się mężczyzna. – Udało się dzięki odpoczynkom i pomocy masażystów.