Śnieżka, Puchatek i dziewczynka jednorożec

Hollywoodzkie kino podniosło rangę filmu animowanego, ale skomercjalizowało świat bajek. W Europie i Japonii animacje traktowane są jak dzieła sztuki

Aktualizacja: 19.12.2011 16:03 Publikacja: 19.12.2011 15:45

Śnieżka, Puchatek i dziewczynka jednorożec

Foto: Archiwum

Należę do pokolenia, którego wczesne dzieciństwo upłynęło w latach 80. Pamiętam, jak z niecierpliwością czekałem w niedzielę na „Teleranek", a na dobranoc oglądałem przygody Bolka i Lolka lub Reksia. Do dziś myślę o nich z sentymentem. Do tego stopnia, że swojej trzyletniej córce kupiłem niedawno przytulankę Reksia, by towarzyszył jej podczas zasypiania. Niestety, piesek niemal od razu powędrował na dno kosza z zabawkami. Ona ma innych idoli.

Dla mojego pokolenia bohaterowie ze Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej też szybko przestali być atrakcyjni. Nie mieli szans w starciu z Myszką Miki, Kaczorem Donaldem, psem Pluto i Goofym. Zwłaszcza że za sprawą rozwoju rynku wideo bajki ze studia Walta Disneya stały się w latach 80. powszechniej dostępne. Pamiętam, że ilekroć odwiedzałem z rodzicami wujka, który kupił sobie odtwarzacz, zawsze prosiłem o włączenie kasety z nagranymi animacjami Disneya. Oglądałem je tyle razy, że w końcu zerwała się taśma.

Dlaczego o tym wspominam? Tak zaczęła się moja miłość do kina, ale także ciekawość zachodniego świata. Podświadomie bowiem czułem wówczas, że Miki i Donald reprezentują lepszy, bardziej kolorowy i przyjazny dziecku świat. Intensywność barw disnejowskich kreskówek miała w sobie coś magicznego na tle bloków z betonu w szarej końcówce peerelu.

Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że oprócz zapewniania dzieciom rozrywki oraz oderwania się od nieciekawej rzeczywistości bajki Disneya formatują wrażliwość małych odbiorców tak, by stali się wzorcowymi konsumentami kultury masowej. Warto, przynajmniej pokrótce, prześledzić historię disnejowskiego studia, które w świecie bajek dokonało rewolucji na miarę kopernikańskiego przewrotu.

Jeszcze w XIX wieku bajkowe opowieści były silnie związane z ludowym folklorem. Zaludniały je skrzaty, rycerze, czarownice i księżniczki czekające w wieżach na swoich wybawców. A jednym z najważniejszych celów bajek było uświadomienie odbiorcom, że istnieją niepisane normy moralne i społeczne, których ludzie są zobowiązani przestrzegać. Dlatego dobro zawsze triumfuje w nich nad złem, a księżniczki wraz z książętami żyją w finale długo i szczęśliwie.

Kiedy Walt Disney zaczął na początku lat 20. XX wieku działalność w Hollywood, bajki – podobnie jak kreskówki – wydawały się zarezerwowane jedynie dla dzieci. Tymczasem on, po sukcesach krótkometrażówek z udziałem Myszki Miki, postanowił zrealizować pełnometrażowy film animowany. Ludzie w branży uznali ten krok za szalony, podkreślając, że nikt nie wysiedzi w kinie na rysunkowej bajce.

Jednak Disney nie zwracał uwagi na ostrzeżenia. W 1937 roku wprowadził na ekrany „Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków". Skończyło się kasowym i artystycznym triumfem. Otrzymał Oscara za pionierskie osiągnięcie w dziedzinie animacji, a siedem miniaturowych statuetek powędrowało do rysunkowych krasnali.

To on pierwszy zrozumiał, że bajki są opowieściami, które znakomicie łączą pokolenia – przemawiają zarówno do wrażliwości dzieci, jak i dorosłych. Wystarczy tylko zastosować odpowiedni sposób opowiadania. W przypadku disnejowskich filmów jest nim przełożenie baśniowego folkloru na język popkultury.

Spójrzmy na Śnieżkę. Z jednej strony pozostaje typową bohaterką XIX-wiecznych bajek – niewinną królewną czekającą na szlachetnego królewicza, który zdejmie z niej zły czar. Z drugiej, jej gesty i mimika przywodzą na myśl sposób ekspresji charakterystyczny dla ówczesnych hollywoodzkich gwiazd kina. Zamysł Disneya widać również w sposobie budowania dramaturgii. W fabułę wpisane są efektowne numery musicalowe, jakby akcja nie rozgrywała się w gęstym lesie i okolicach zamku, ale na broadwayowskiej scenie lat 30.

Wprowadzenie do bajek języka popkultury wiąże się również z początkami tzw. merchandisingu, czyli udzielaniem licencji na wykorzystywanie wizerunku filmowych bohaterów np. na opakowaniach rozmaitych produktów. Rysunkowa Myszka Miki, Donald, Śnieżka i jej następczynie stali się bohaterami masowej wyobraźni na równi z żywymi aktorami. A ich sylwetki – cennym towarem.

Walta Disneya śmiało można więc nazwać współczesnym Ezopem. Po pierwsze, sprawił – płynnie łącząc folklor z popkulturowymi motywami – że bajki wyszły z niszy pod hasłem: zarezerwowane dla dzieci. Ukazał w pełni ich potencjał dramaturgiczny i wizualny, tworząc przepiękne rysunki. Po drugie, podniósł rangę filmu animowanego uważanego wcześniej za gatunek pośledni. Był także biznesmenem wizjonerem, który skomercjalizował świat bajek.

Jego następcom często brakowało równie śmiałych wizji, za to świetnie liczyli pieniądze. Dobitnym przykładem są m.in. losy Kubusia Puchatka kojarzonego z koncernem Disneya równie silnie jak Śnieżka czy Myszka Miki. Czy najmłodsi widzowie mają świadomość prawdziwej przeszłości Kubusia? Wiedzą, kim był, zanim został globalnym znakiem towarowym? Niewykluczone, że wielu dorosłych także o tym zapomniało. Studio Disneya zrobiło bowiem wiele, by tak się stało. Od kiedy nabyło do misia pełnię praw od spadkobierców Alana A. Milne'a, który 85 lat temu powołał Puchatka do życia w cyklu książek i opowiadań, przemodelowało misiowi osobowość, zmieniło jego świat.

U Milne'a Kubuś czarował subtelnym humorem. Był często melancholijnie zamyślony, łączył brytyjską flegmę z dziecięcą niewinnością. Tymczasem Kubuś w disnejowskim wydaniu – pojawiający się w serialach oraz kinowych filmach – jest przede wszystkim amerykańskim optymistą z pęczniejącym od miodu brzuszkiem. Gdyby prześledzić jego kinowo-telewizyjną biografię, okazałoby się, że niemal z każdą kolejną animacją Kubuś stawał się coraz bardziej zadowolony z życia. Spłowiały plusz nabierał intensywniejszych kolorów, aż w końcu lekko wyblakłą żółć zastąpił pomarańcz. Takiego misia znamy ze sklepowych półek, opakowań płatków śniadaniowych, kartoników z soczkami, okładek zeszytów.

Historia przerobionej tożsamości Puchatka jest efektem ubocznym rewolucji zapoczątkowanej przez Disneya. Proces komercjalizacji bajkowych bohaterów zaszedł tak daleko, że w hollywoodzkich studiach myśli się o nich głównie w kategoriach marketingowych gadżetów. Presji tego mechanizmu poddało się nawet słynące z artystycznej niezależności studio Pixar, które produkuje ostatnio wyłącznie sequele swoich najpopularniejszych tytułów. „Auta 2" czy „Toy Story 3" powstały przede wszystkim po to, by można było jeszcze więcej zarobić na zabawkach. Z tego samego powodu ogr Shrek, słynący z anarchistycznego poczucia humoru bohater studia Dream Works, stracił w kolejnych częściach swoich przygód luz i dowcip. Został typową maskotką.

Walt Disney był prorokiem popkultury. Odradzał następcom awangardowe eksperymenty: „Bądźcie komercyjni" – zachęcał. – „Bo czym jest w końcu sztuka? Czymś, co ludzie lubią. Dajcie im więc to, co lubią".

To jest przepis na znakomitą familijną rozrywkę. Jednak wyklucza traktowanie animacji jak dzieł sztuki stawiających przed małymi widzami estetyczne i intelektualne wymagania.

Zupełnie inaczej do roli filmów animowanych podchodzi Hayao Miyazaki, który nazywany jest japońskim Disneyem.

Miyazaki, który zrealizował m.in. „Mojego sąsiada Tortoro", „Laputę – podniebny zamek" i „Nausiccę z Doliny Wiatru", zaskakuje epickim rozmachem fabuł wypełnionych nawiązaniami do japońskiej obyczajowości, kultury i wierzeń, ale także formą. W dobie animacji komputerowych Japończyk konsekwentnie trzyma się tradycyjnej kreski. Komputery pełnią w jego filmach jedynie funkcję służebną wobec techniki rysunkowej. Realizuje swoje baśnie niczym malarz dbający o najdrobniejsze detale swojego dzieła.

Miyazaki wykorzystuje popularne bajkowe motywy, ale nie po to, by efektownie przełożyć je na język popkultury. Za ich pomocą buduje uniwersalne opowieści o potrzebie harmonii między cywilizacją a naturą. Porusza przy tym problemy typowe dla świata dorosłych – np. zanikanie tradycji czy wyniszczanie przyrody przez postęp technologiczny – ale w przystępnej dla dzieci formie. Dobrym przykładem jest „Ponyo" – jeden z największych hitów w karierze Miyazakiego.

Bajka o rybce, która chce zostać człowiekiem, bo zaprzyjaźniła się z pięcioletnim przedszkolakiem Sosuke, inspirowana jest „Małą syrenką" Hansa Christiana Andersena. Tyle że Japończyk historię wielkiej miłości zastąpił opowieścią o potrzebie samorealizacji i równowagi. Ponyo, w przeciwieństwie do ojca – podwodnego maga – nie boi się ludzi. Wierzy, z charakterystycznym dla dziecka entuzjazmem, w szczęśliwą koegzystencję natury i cywilizacji. „Ponyo" to dowód, że współczesne bajki mogą lepiej kształtować społeczną wrażliwość małych odbiorców niż niejedna pogadanka w szkole na temat ekologii. Trzeba tylko mieć talent i wyczucie Hayao Miyazakiego.

Japoński artysta nazywany jest w branży bogiem. Mógłby kręcić bajki w Hollywood, ale nie chce mieć nic wspólnego z presją komercjalizacji. Pozostaje jedyny i niepowtarzalny, choć animatorów idących w jego ślady nie brakuje w Japonii i Europie.

Twórców zainspirowanych dziełami Miyazakiego można odnaleźć m.in. we Francji, Włoszech, Irlandii. Na Starym Kontynencie powstaje bowiem coraz więcej malarskich animacji, jakby wyszły spod ręki Miyazakiego w jego japońskim studiu Ghibli. Najlepsze europejskie tytuły przybliża małym widzom w Polsce firma Gutek Film w kolekcji DVD „Mały Gutek".

Arcydziełem rysunkowej animacji jest m.in. irlandzko-belgijsko-francuski „Sekret księgi z Kells", która w 2010 roku była nominowana do Oscara w kategorii najlepszy film animowany. Ta opowieść wprowadza dziecko w świat średniowiecznych legend i kaligrafii. Bohater, sympatyczny 12-latek Brendan, mieszka w opactwie Kells położonym w irlandzkim hrabstwie Meath. Nie zna świata poza murem. Jednak pewnego dnia opactwo odwiedza brat Aidan, który zabiera Brendana jako swojego pomocnika. Chłopiec ma pomóc w redagowaniu tytułowej księgi celtyckich mnichów. Siłą tej bajki jest paradoks. Kino to medium na wskroś wizualne, tymczasem „Sekret księgi z Kells" podkreśla wartość wiedzy jaka kryje się w książkach. Chwilami jest to graficzny poemat na cześć literatury. Bajka w prosty i piękny sposób zachęca dziecko do czytania. Podobnie jak francusko-włoski „Sekret Eleonory". Tym razem śledzimy losy małego Nathaniela, który ma kłopoty z czytaniem. Nie bardzo więc wie, co zrobić z odziedziczoną po ukochanej cioci biblioteką z pierwszymi wydaniami najsłynniejszych baśni. Początkowo zgadza się je sprzedać, by pomóc rodzicom wyremontować sypiący się dom zmarłej cioci. Ale kiedy poznaje baśniowych bohaterów, którzy zaniepokojeni o swoją przyszłość wychodzą z kart książek, zmienia zdanie. I za wszelką cenę chce ocalić cenne woluminy.

Europejskie animacje sławią nie tylko moc literatury, ale także w niebanalny sposób wprowadzają dzieci w problemy zanieczyszczenia środowiska i globalizacji. Dowód? „Mia i Migusie" – francusko-włoska kooprodukcja – to wizualne cacko. Jedna z najładniejszych graficznie bajek ostatnich lat.

Ojciec pięcioletniej Mii został zasypany podczas pracy na budowie w sercu gęstego lasu. Dziewczynka, czując, że grozi mu niebezpieczeństwo, rusza tacie na pomoc. W tym samym czasie na plac budowy wybiera się biznesmen, który chce zachęcić swoich partnerów do zainwestowania w jego interesy. Zamierza postawić hotel, nie zważając na to, że doprowadzi do katastrofy...

Na szczęście rezolutna Mia spotka Migusie. Dobrotliwe, choć niezbyt rozgarnięte stworki pilnują magicznego drzewa – źródła życia na Ziemi. Wraz z Mią stawia czoła zagrożeniu.

W filmie – niczym w „Avatarze" – zło wynika z chciwości i żądzy władzy. Tyle że – odwrotnie niż u Jamesa Camerona – natura okazuje się bezbronna w starciu z ludzką zachłannością. Tylko upór dziecka ratuje świat.

To świetny punkt wyjścia do dyskusji rodziców z dziećmi o ekologii, rodzinnych relacjach, pogoni za pieniędzmi. Co prawda dla widzów w wieku Mii fabuła może być zbyt wymagająca, ale starsze powinny dziewczynkę polubić.

I na koniec – rzecz o pierwszej, nastoletniej miłości – urocze, z lekka surrealistyczne „U" z Francji.

W potężnym zamku, gdzieś nad morzem żyje księżniczka Mona. Nie ma rodziców. Jej opiekunami są dwa zrzędzące szczury. Pewnego dnia pogrążona w smutku księżniczka spotyka U – modrooką dziewczynkę-jednorożca. U zostaje przyjaciółką Mony, ale ich relacja zostaje wystawiona na próbę, gdy obie zakochają się w wędrownym muzykancie. Film wyróżnia delikatność w opowiadaniu o trudnym przejściu ze świata dzieciństwa do dorosłości. Taką bohaterkę jak U mógłby powołać do życia sam Miyazaki.

Należę do pokolenia, którego wczesne dzieciństwo upłynęło w latach 80. Pamiętam, jak z niecierpliwością czekałem w niedzielę na „Teleranek", a na dobranoc oglądałem przygody Bolka i Lolka lub Reksia. Do dziś myślę o nich z sentymentem. Do tego stopnia, że swojej trzyletniej córce kupiłem niedawno przytulankę Reksia, by towarzyszył jej podczas zasypiania. Niestety, piesek niemal od razu powędrował na dno kosza z zabawkami. Ona ma innych idoli.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"