Bard w nieustannej podróży

71-letni Bob Dylan wyrósł poza format megagwiazdy pop. To kulturowy fenomen: artysta z szansą na Nobla, guru wielu pokoleń. Piątą dekadę kariery uświetnił płytą „Tempest" (Burza), która na całym świecie ukaże się we wtorek

Aktualizacja: 08.09.2012 18:31 Publikacja: 08.09.2012 16:00

35. album Boba Dylana uświetni 50-lecie debiutu artysty

35. album Boba Dylana uświetni 50-lecie debiutu artysty

Foto: sony music

Ujawnienie tytułu nowego albumu „Tempest" – 35. w dorobku Dylana – wywołało, nomen omen, burzę.

Spekulowano, że krążek zapowiedziany na 11 września, czyli w rocznicę ataku na World Trade Center, nawiązuje do ostatniego dramatu Szekspira, które było jego pożegnaniem ze sceną i światem. Żałobne konotacje podkreśla okładka: sprawia wrażenie portretu cmentarnej figury.

Na szczęście wieści, że „Tempest" będzie ostatnim dokonaniem amerykańskiego barda, okazały się przesadzone.

– Szekspir nazwał swoją ostatnią sztukę „The Tempest", tymczasem moja płyta nosi tytuł „Tempest" – wyjaśnił, jak zwykle przewrotnie, Dylan. Zawsze uwielbiał mistyfikacje i wizualne szarady. Plastyczny motyw albumu to posąg zdobiący fontannę przed austriackim parlamentem w Wiedniu, której centralnym motywem jest Pallas Atena, bogini mądrości i sztuki.

Poeta i guru

Słuchając nowej płyty, trudno nie odnieść wrażenia, że Dylan wystawił sobie pomnik muzycznej nieśmiertelności. Na wcześniejszych albumach stylizował muzykę na nagrania z lat 40. i 50. Teraz już pierwsza kompozycja „Duquesne Whistle" brzmi, jakby wtedy została nagrana. Nikt nie może mieć wątpliwości: Dylan z łatwością porusza się w czasie i przestrzeni. W „Roll On John" przywraca do życia słynnego przyjaciela Johna Lennona, cytując fragmenty jego beatlesowskich przebojów „Come Together" i „A Day In A Life". W tytułowej 14-minutowej epickiej kompozycji poświęconej katastrofie Titanica opowiada, że wszyscy są równi wobec śmierci. Tymczasem sam trwa, najstarszy żyjący guru rocka.

Sprzedał 100 mln płyt, ma Pulitzera i Medal Wolności przyznany w tym roku przez prezydenta Baracka Obamę. Właściwie do pełnej satysfakcji brakuje mu Nobla, a mógłby go dostać aż w dwóch kategoriach – literackiego i pokojowego. W pierwszej kategorii był już zresztą wymieniany wielokrotnie jako jeden z najpoważniejszych kandydatów. Zasłużył sobie na to znakomitą autobiograficzną książką „Kroniki. Część. 1" stanowiącą popis surrealistycznego humoru. Przede wszystkim jednak poetyckimi, wizjonerskimi tekstami czerpiącymi z Biblii i amerykańskiej klasyki. To dlatego podniósł pop do rangi sztuki.

Od początku potrafił wyrazić to, co nurtowało młode pokolenia białych i czarnych. Pytał i pyta w swoich songach o rzeczy fundamentalne: ile upokorzeń musi znieść człowiek, żeby z łaski pozwolono mu żyć, ile sam musi cierpieć, by dostrzec płacz obok („Blowin' In With Wind").

Będąc poetą, stał się jednocześnie wyrocznią w sprawach społecznych i politycznych. Podczas kryzysu kubańskiego w 1962 r., kiedy światu groziła wojna atomowa, słuchano songów Dylana jak ostatniej modlitwy przed zagładą. Nikogo nie dziwiło, że rok później podczas słynnego marszu na Waszyngton, którego celem było zniesienie segregacji rasowej, stał obok Martina Luthera Kinga, gdy wypowiadał on słynne „Miałem sen...".

Dzięki antywojennym hymnom, „A Hard Rain's a-Gonna Fall" czy „Masters of War" Dylan stał się patronem ruchu hipisowskiego i pacyfistycznego. Jednak po zabójstwie Kennedy'ego w 1963 r. zbuntował się przeciwko liberałom.

– Nie chciałem zaspokajać niczyich gustów – komentował po latach.

– Wolał pisać – tłumaczyła Joan Baez, słynna wokalistka, jedna z wielu muz barda. – Drwił, że za kilka lat będą mu dopisywać w doktoratach treści, o których nie ma zielonego pojęcia.

Pytany, czy będzie na kolejnym marszu protestu przeciwko wojnie w Wietnamie, kpił w żywe oczy, mówiąc, że jest zajęty. Odmówił udziału w festiwalu Woodstock. A kiedy pod koniec minionej dekady atakowano republikańskiego prezydenta George'a W. Busha, w wywiadzie dla „Rolling Stone" – wypowiadał się o nim ciepło. Nie wahał się krytykować najmłodszych fanów:

– Młodzi ludzie zamiast oglądać YouTube, powinni udać się na łono natury. Ograniczanie życia do elektrycznych mediów, telefonów komórkowych i gier wideo pozbawia ich tożsamości. To nie ma nic wspólnego z wolnością!

Wzór niezależności

Nigdy nie lubił stadnych zachowań. Dlatego stworzył wzorzec artystycznej niezależności, którego symbolem stał się przebój „Like A Rollin' Stone", zaśpiewany po latach przez The Rolling Stones.

Jest mistrzem dla największych. Pochodzący z filmu „Pat Garrett i Billy the Kid" hit „Knockin' at the Heaven's Door" zreinterpretowało 150 artystów, w tym Eric Clapton i Guns N' Roses. „All Along Watchtower" zaśpiewał Jimi Hendrix. „For Ever Young" przypomniała niemiecka grupa Alphaville.

Wyjątkowe jest także to, że w przeciwieństwie do wielu rockowych artystów potrafił zadbać o swoje dochody. Gdy nagrywał w 1962 r. debiutancką płytę, obowiązywała żelazna zasada, że dla młodych artystów pisali doświadczeni kompozytorzy, gwarantując sobie w ten sposób gigantyczne dochody. Dylan dokonał przełomu – śpiewał przede wszystkim swoje teksty i stał się pierwszym autorem w historii rocka. To za nim poszli Beatlesi. W przeciwieństwie do nich w trudnej grze z wydawcami i menedżerami, nie stroniąc od procesów, potrafił  zabezpieczyć swoje tantiemy, co zapewniło mu artystyczną niezależność.

Urodził się w Minnesocie w rodzinie żydowskich emigrantów z Odessy i Litwy, którzy uciekli do Ameryki po pogromach w 1905 r. i parali się handlem. Mieszkał w jednej dzielnicy z Polakami. Chociaż rodzina nie była ortodoksyjna, jego przejście na chrześcijaństwo w 1970 r. wywołało szok. W 1987 r. był gościem Jana Pawła II podczas konferencji eucharystycznej w Bolonii.

Muzyczny sekret

Na początku chciał zerwać z rodziną, by ukryć żydowskie pochodzenie. Także z obawy przed antysemityzmem zmienił nazwisko Zimmerman na inspirowane postacią poety Dylana Thomasa. Starając się o kontrakt, łgał, że wychował się na Południu i uczył śpiewać od Indian.

Przyjaciele z dzielnicy nowojorskiej bohemy Greenwich Village wspominają, że lubił grać kogoś innego, bo był to znakomity sposób, by wyzwolić się z ograniczeń. Szybko nauczył się też, że artysta dążący do popularności musi mieć tajemnice. Do dziś skrywa ich wiele i stroni od mediów. Najważniejszy jest sekret trwających pięć dekad sukcesów artystycznych.

Ujawnienie tytułu nowego albumu „Tempest" – 35. w dorobku Dylana – wywołało, nomen omen, burzę.

Spekulowano, że krążek zapowiedziany na 11 września, czyli w rocznicę ataku na World Trade Center, nawiązuje do ostatniego dramatu Szekspira, które było jego pożegnaniem ze sceną i światem. Żałobne konotacje podkreśla okładka: sprawia wrażenie portretu cmentarnej figury.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"