Szczególnie boję się, gdy takich zabiegów podejmuje się artysta, którego lubię i cenię. Dlatego do płyty „Cut the World" podchodziłam jak pies do jeża. Bo co może być na niej, czego jeszcze nie było, zwłaszcza że tylko pierwsza piosenka jest nowa? O ile bardziej emocjonalnie Antony może zaśpiewać? I czy w ogóle to jest możliwe?
Antony Hegarty – 41-letni Brytyjczyk mieszkający na Manhattanie – jest zbiorem sprzeczności. I wcale nie chodzi o to, że jest transseksualistą. Rzecz raczej w tym, że sceniczną niechlujność dziurawego swetra łączy z absolutną czystością śpiewu. Wycofanie z ekshibicjonizmem. Jest jednym z tych transgenderowych piewców, którzy mogą nie przekonywać, ale trudno odmówić im talentu i umiejętności wzbudzania emocji. Charakterystyczny głos Antony'ego jest jego znakiem rozpoznawczym, podobnie jak teksty. Jego talent doceniła nie tylko szeroka publiczność, ale także Marianne Faithfull (pojawił się gościnnie na jej albumie „Easy Come Easy Go") czy Lou Reed.
Krążek rozpoczyna tytułowy oraz jedyny premierowy i studyjny „Cut the World". Przejmująca kompozycja w stylu, który dobrze znamy. Później słuchamy prawie ośmiominutowego monologu Antony'ego o patriarchalnym monoteizmie oraz o tolerancji i równości – zwłaszcza w kontekście mniejszości seksualnych. A dalej oczywiście hity, nagrane w Kopenhadze z towarzyszeniem The Danish National Chamber Orchestra, a wśród nich: „You Are My Sister", „Another" czy „Kiss My Name". Antony udowadnia, że symfoniczne interpretacje wcale nie muszą brzmieć jak zjadanie własnego ogona, jak było to chociażby u Stinga czy Metalliki. Na "Cut the World" nowe interpretacje rzucają inne światło na stare piosenki. Odświeżone wersje prezentują się znakomicie. Są nie tylko bardziej eleganckie, ale także dopełnione, choć nieudziwnione. Antony jest przeszywający, jest łzawy, jest zbyt emocjonalny. Ale zawsze taki był, więc jeśli ktoś kupuje tę podstawową jego konwencję, tym bardziej nie zawiedzie się, włączając „Cut the World".
Ze zdziwieniem więc daję płycie z nowymi aranżacjami aż tak dobrą notę. Zdziwienie nie przesłania mi jednak radości z tej muzyki. Choć radość i muzyka Antony and the Johnsons raczej się wykluczają.