Bagietka z szarańczą

Subtelna elegancja francuskiej architektury kontrastuje z azjatyckimi ruderami, luksusowe samochody z motorikszami, królewskie ogrody z polami śmierci.

Publikacja: 21.02.2013 23:10

Autobus, trąbiąc, przedziera się przez pogrążoną w ciemnościach, zakorkowaną stolicę Kambodży, tonącą w strugach deszczu, i zatrzymuje się przy ulicy przypominającej wartki potok. Bezskutecznie próbuję ustalić, w której części miasta się znajduję. Wysiadam i natychmiast wpadam po kolana w wodę.

– Madame, madame – rozlega się z każdej strony – do którego hotelu chcesz podjechać?

To kierowcy motoriksz napierają na autobus w nadziei na zarobienie paru rieli. Po krótkich targach ustalamy cenę, wsiadam do pojazdu. Okazuje się, że mój hotel jest 100 metrów dalej. Szybko się melduję i wchodzę na trzecie piętro po elegancko wyglądających schodach, na których ścigam się z ogromnym karaluchem. Początek pobytu w Phnom Penh nie wypada zachęcająco.

Stolica imperium

Phnom Penh ma długą i imponującą historię. W XV/XVI wieku, po upadku Angkoru, miasto dogodnie położone przy ujściu rzeki Tonle Soap do Mekongu  stało się stolicą Imperium Khmerów rozciągającego się na terytorium obecnej Kambodży, Laosu, Wietnamu i Tajlandii. Owa stołeczność trwała wtedy tylko 70 lat. Stolicą Phnom Penh stało się ponownie dopiero w połowie XIX w. za panowania króla Norodoma I. W tym samym czasie Kambodża znalazła się pod protektoratem Francji. Powstał wtedy bulwar nad Mekongiem i szerokie aleje oraz elegancka, wzorowana na francuskiej, zabudowa. Przez długie lata Phnom Penh było miastem pełnym życia, miejscem, do którego trafiali wszyscy, których losy bądź biznes sprowadzały do Indochin.

W okresie rządów Czerwonych Khmerów, czyli w latach 1975–1979, miasto opustoszało. Czerwoni Khmerzy uważali miasta za wylęgarnię wszelkiego antykomunistycznego zła i już na początku swego panowania wysiedlili ludzi ze stolicy. Mieszkańcy tego trzymilionowego miasta musieli opuścić swoje domy w ciągu kilku dni. Ci, którym udało się przeżyć reżim Pol Pota, mogli tu wrócić dopiero po czterech latach.

Miasto jak na warunki azjatyckie nie jest duże, liczy około dwóch milionów ludzi, ale pod wieloma względami przypomina dalekowschodnie molochy. Panują tu niewyobrażalne chaos i hałas, powietrze jest zanieczyszczone, wszędzie walają się sterty śmieci, ulice są zatłoczone i zakorkowane, sprzedawcy nachalnie usiłują wcisnąć turystom towar po zawyżonych cenach. Warczą pędzące po jezdniach składających się prawie z samych dziur motocykle, a zauki wypełniają ostre zapachy unoszące się nad straganami i wejściami do sklepów. Ale na każdym kroku – to dziedzictwo francuskiego panowania – sprzedawane są też bagietki z rybą, warzywami czy pasztetem, co stanowi urozmaicenie po szarańczy i pająkach dostępnych na straganach z miejscowymi artykułami spożywczymi.

Budynki azjatyckie sąsiadują w Phnom Penh z europejskimi, subtelna elegancja francuskiej zabudowy kontrastuje z rozsypującymi się ruderami, a luksusowe samochody z motorikszami. Orientacja w mieście byłaby bardzo trudna, gdyby nie to, że ulice są ponumerowane. Tylko największe mają nazwy. Jedna z nich nazywa się Poland Republic Boulevard, ale ranga wyróżnienia jest wątpliwa, bo ulica poraża brzydotą i bylejakością zabudowy.

Spodziewając się brudu i hałasu, wybieram się na zwiedzanie miasta. Ale po wczorajszej ulewie powietrze jest przejrzyste, a Phnom Penh wygląda jak umyte. Przez dzielnice nędzy jadę do pałacu królewskiego. Kompleks pałacowy pochodzi z XIX stulecia i jest nadal siedzibą monarchów. Budynki, w których mieszka król, stanowią jego część prywatną i są oddzielone murem od Srebrnej Pagody i pawilonów udostępnionych turystom.

Pałac pełen klejnotów

Pałac, oddalony od gwarnych ulic, sprawia wrażenie oazy spokoju i wygląda jak przeniesiony do ubogiego Phnom Penh z innego świata. Wyrafinowany estetycznie, przestronny, ma w sobie lekkość i świeżość. Nie jest to jeden budynek, ale liczne kremowe pawilony ze złotymi dachami, ozdobione smokami i wężami, położone w ogrodzie z tropikalną roślinnością. Wnętrze pierwszego z nich kapie od złota. To sala tronowa, w której odbywają się najważniejsze ceremonie państwowe.

Srebrna Pagoda zawdzięcza swą nazwę kilku tysiącom srebrnych płytek – każda o wadze jednego kilograma – którymi została wyłożona posadzka. Świątynia miała dużo szczęścia w czasach panowania Czerwonych Khmerów, którzy niszcząc metodycznie kulturalne dziedzictwo kraju, zachowali ją, żeby pokazać światu, że szanują kambodżańskie zabytki. Srebrna Pagoda przetrwała też inwazję wietnamską, jednak utraciła wtedy ponad połowę swojego wyposażenia. Mimo to bogactwo cywilizacji khmerskiej robi wrażenie. W świątyni przechowywany jest najcenniejszy kambodżański posąg Buddy – Szmaragdowy Budda, oraz wykonany ze złota, ważący 90 kg, posąg Buddy Maitrei inkrustowany diamentami. Naliczono ich ponad 9 tysięcy, największy ma 25 karatów. Na zewnętrznych ścianach przedstawione są sceny z eposu „Ramajana".

Okolice królewskiej siedziby przypominają o czasach kolonialnych. Ślady dawnej urody widać na fasadach rozsypujących się kamienic i willi. Przy niektórych pozostały resztki ogrodów, na innych architektoniczne detale przypominają czasy, gdy Phnom Penh nazywane było Paryżem Wschodu. Zanim władzę zdobyli Czerwoni Khmerzy, stolica Kambodży uchodziła za najpiękniejsze miasto Indochin.

Z budowlami kolonialnymi w centrum miasta sąsiaduje duży, elegancki budynek w kambodżańskim stylu, ze spadzistymi dachami w kolorze terakoty. To Muzeum Narodowe z imponującymi zbiorami sztuki khmerskiej, w tym posągami bogów Wisznu i Sziwy, balustradami ze świątyń Angkoru, szatami królewskimi i ceramiką. Na zielonym dziedzińcu muzealnym z małymi basenami można się schronić przed skwarem i hałasem ulicy.

Ofiary i kaci

Kompleks betonowych budynków położonych w nieładnej dzielnicy niedaleko centrum zajmowała niegdyś szkoła. Czerwoni Khmerzy przekształcili ją w więzienie S-21, w którym zamordowali 17 tysięcy osób. W 1977 roku na niedużym terenie dawnego liceum dziennie mordowano aż 100 osób. Więzienie udało się przeżyć jedynie siedmiu osobom.

Dziś jest tu muzeum Tuol Sleng, jedno z najbardziej wstrząsających świadectw zbrodni komunizmu. Opisy stosowanych tutaj tortur – i ilustrujące je ekspozycje w dawnych celach – są szokująco dosłowne. Nie mniejsze wrażenie robią fotografie ofiar. Oprawcy sporządzali szczegółową dokumentację, każdemu więźniowi robiono zdjęcie, często przed oraz po torturach. Tu też znajduje się mapa Kambodży wykonana z ludzkich czaszek.

Zdjęcia i filmy przedstawiają nie tylko sylwetki ofiar, ale też zbrodniarzy, włącznie z wykształconymi w Europie przywódcami Czerwonych Khmerów. Możemy poznać ich życiorysy i ideologię, którą się kierowali. Kambodża ma wielki problem z rozliczeniem przeszłości. W kraju żyją tysiące ludzi, strażników i katów, włączonych wbrew własnej woli w aparat przemocy. Poświęcono im kilka sal w Tuol Sleng. Mamy tu świadectwa prostych ludzi, którym stawiano ultimatum: zginą albo sami będą mordować.

Nie można zrozumieć dzisiejszej Kambodży bez odwiedzenia miejsc zbrodni Czerwonych Khmerów. Z Tuol Sleng jadę na przedmieścia Phnom Penh na pola śmierci Cheung Ek. Tu mordowano między innymi tych, którym udało się przeżyć tortury więzienia S-21. Miejsce jest niezwykle malownicze. Do tego stopnia, że ponoć przez jakiś czas miejscowi przyjeżdżali tu na pikniki. Na tle zieleni stoi mała buddyjska świątynia, stupa. Dopiero z bliska widać, że za szkłem znajdują sterty czaszek, podzielone według wieku i płci ofiar. „Czaszki kobiet w wieku 25–20 lat", „czaszki mężczyzn w wieku 30–40 lat" – suche opisy robią przejmujące wrażenie. Rozłożyste zielone drzewa, bujnie wyrastające w gorącym klimacie, również mają ponurą historię. „O to drzewo roztrzaskiwano dzieci" – głosi napis na jednym z nich. Po prawej stronie od wejścia znajduje się małe muzeum ukazujące historię reżimu Czerwonych Khmerów. Można tu obejrzeć m.in. rzeczy należące do ofiar, w tym dziecięcą ręcznie robioną bluzeczkę wykopaną z masowego grobu.

Wracam do centrum i do teraźniejszości. Mekong powoli toczy szarobure wody. Na bazarach i wąskich uliczkach gwarny tłum. Po nadbrzeżu spacerują pary, nastolatki grają w piłkę, rodzina z kilkorgiem małych dzieci rozkłada się na piknik. Phnom Penh żyje normalnym życiem.

Autobus, trąbiąc, przedziera się przez pogrążoną w ciemnościach, zakorkowaną stolicę Kambodży, tonącą w strugach deszczu, i zatrzymuje się przy ulicy przypominającej wartki potok. Bezskutecznie próbuję ustalić, w której części miasta się znajduję. Wysiadam i natychmiast wpadam po kolana w wodę.

– Madame, madame – rozlega się z każdej strony – do którego hotelu chcesz podjechać?

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"