Autobus, trąbiąc, przedziera się przez pogrążoną w ciemnościach, zakorkowaną stolicę Kambodży, tonącą w strugach deszczu, i zatrzymuje się przy ulicy przypominającej wartki potok. Bezskutecznie próbuję ustalić, w której części miasta się znajduję. Wysiadam i natychmiast wpadam po kolana w wodę.
– Madame, madame – rozlega się z każdej strony – do którego hotelu chcesz podjechać?
To kierowcy motoriksz napierają na autobus w nadziei na zarobienie paru rieli. Po krótkich targach ustalamy cenę, wsiadam do pojazdu. Okazuje się, że mój hotel jest 100 metrów dalej. Szybko się melduję i wchodzę na trzecie piętro po elegancko wyglądających schodach, na których ścigam się z ogromnym karaluchem. Początek pobytu w Phnom Penh nie wypada zachęcająco.
Stolica imperium
Phnom Penh ma długą i imponującą historię. W XV/XVI wieku, po upadku Angkoru, miasto dogodnie położone przy ujściu rzeki Tonle Soap do Mekongu stało się stolicą Imperium Khmerów rozciągającego się na terytorium obecnej Kambodży, Laosu, Wietnamu i Tajlandii. Owa stołeczność trwała wtedy tylko 70 lat. Stolicą Phnom Penh stało się ponownie dopiero w połowie XIX w. za panowania króla Norodoma I. W tym samym czasie Kambodża znalazła się pod protektoratem Francji. Powstał wtedy bulwar nad Mekongiem i szerokie aleje oraz elegancka, wzorowana na francuskiej, zabudowa. Przez długie lata Phnom Penh było miastem pełnym życia, miejscem, do którego trafiali wszyscy, których losy bądź biznes sprowadzały do Indochin.
W okresie rządów Czerwonych Khmerów, czyli w latach 1975–1979, miasto opustoszało. Czerwoni Khmerzy uważali miasta za wylęgarnię wszelkiego antykomunistycznego zła i już na początku swego panowania wysiedlili ludzi ze stolicy. Mieszkańcy tego trzymilionowego miasta musieli opuścić swoje domy w ciągu kilku dni. Ci, którym udało się przeżyć reżim Pol Pota, mogli tu wrócić dopiero po czterech latach.