Czytaj także i zobacz zdjęcia
Jedenaście nominacji dla rapera Kendricka Lamara robiło wrażenie do wczoraj. Kiedy okazało się, że nagrodę za najlepszy album roku 2015 przyznano „1989" Taylor Swift, wyjaśniła się zagadka, kogo bardziej docenią członkowie amerykańskiej Akademii. Z pewnością Lamar oddałby swoje statuetki za tę jedną, najbardziej pożądaną.
Przemysł fonograficzny, i to nie tylko w Ameryce, potrzebuje artystów zdolnych osiągnąć megapopularność. Taka jest Taylor Swift, która ma pozycję, jaką kiedyś zajmowały Whitney Houston czy Madonna.
Dziś jeszcze bardziej niż w początkach ery MTV liczy się przekaz wizualny. Wideo- klipy w serwisach mają liczniki pokazujące liczbę odsłon, a więc realne notowanie popularności. Filmiki Taylor Swift mają tych odsłon do kilkuset milionów. A w przypadku piosenek „Blank Space" i „Shake it Off" prawie 1,5 mld. To przekłada się na sprzedaż, a bez tego przemysł muzyczny przestałby istnieć.
Winda promocji
Nagroda Grammy jest jedną z wind promocyjnych, chociaż dużo większe znaczenie ma dla artystów startujących niż dla uznanych sław. I wsiadają do niej nie tylko twórcy amerykańscy, bo wśród laureatów jest wielu Europejczyków. Jak rośnie popularność po Grammy, przekonał się pianista Włodek Pawlik, który odebrał statuetkę dwa lata temu. Dziś jest najbardziej zapracowanym polskim jazzmanem.
Sukces Taylor Swift nie był pewny, bo akademicy już wielokrotnie pokazywali, że potrafią nagrodzić albumy ambitne, dalekie od popowego blichtru. Rok temu Grammy w kategorii album roku odebrał Beck za „Morning Phase", w 2011 grupę Arcade Fire nagrodzono za „The Suburbs", a w 2008 r. Herbiego Hancocka za „River: The Joni Letters".