– Okres tworzenia koalicji to najprzyjemniejszy czas dla partii, które wygrały wybory – powiedział kilka dni temu w „Rzeczpospolitej” prezes PSL Waldemar Pawlak.
Euforia, która ogrania zwycięzcę wyborów, zwykle przekłada się na skokowy wzrost poparcia dla niego samego. Tak jest i tym razem. W najnowszym sondażu GfK Polonia partię Donalda Tuska poparło 49 procent Polaków. Trzy tygodnie temu, gdy wybieraliśmy nowy Sejm, na Platformę zagłosowało 41, 5 proc. wyborców. Pozostałe partie straciły w sondażach. PiS ma 20 proc. poparcia, podczas gdy trzy tygodnie temu zagłosowało na tę partię 32 proc. obywateli. Poparcie dla lewicy spadło do 7 procent ( w wyborach 13 proc.) , a dla PSL – do 5 procent ( w wyborach prawie 9 proc.). Zjawisko nagłego wzrostu popularności wygranej partii nie jest niczym nadzwyczajnym. W 2005 roku PiS, które zebrało w wyborach 27 procent głosów obywateli, miesiąc później, w powyborczym sondażu miało już 36 procent poparcia.
W 2001 roku koalicja SLD – UP zebrała 41 proc. głosów wyborców. Miesiąc później,w sondażu PBS z Sopotu dla „Rz” poparcie dla tej koalicji wzrosło do 49 procent, mimo że rząd Leszka Millera zaraz po wyborach zapowiedział cięcia wydatków socjalnych. – Wysokie poparcie dla zwycięzcy wyborów utrzymuje się zazwyczaj przez pierwsze 100 dni nowego gabinetu – mówi socjolog Jarosław Flis. – Dopiero późniejsze notowania zależą od pracy rządu. Flis zwraca uwagę na powyborczy spadek notowań PiS. Dwa lata temu oba największe ugrupowania, PiS i PO, zwiększyły poparcie. – To znak, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie jest w stanie trafić do wyborców – ocenia socjolog.