– Nie było już kogo ratować, kiedy przyjechaliśmy, a byliśmy dwie minuty po zgłoszeniu – mówi strażak, który pierwszy przybył na miejsce zdarzenia.
Mieszkańcy wyrzucali z okien dzieci, potem skakali sami. – Tylko dlatego przeżyli – ocenia Daniel Kowaliński, rzecznik kamieńskiej straży pożarnej.
W należącym do władz Kamienia Pomorskiego byłym hotelu robotniczym mieszkało 77 osób, w dużej części rodziny wielodzietne, również patologiczne. Z pożaru uratowało się 41 osób, spośród których 20 trafiło do szpitali, w tym poparzone ośmiomiesięczne dziecko. W pogorzelisku strażacy znaleźli 21 ciał. Policja poszukuje informacji o 11 mieszkańcach budynku, ale od naszych informatorów w sztabie kryzysowym w Kamieniu Pomorskim wiemy, że szukają dwóch osób.
Świadkowie zarzucają ratownikom nieudolność. – Strażak próbował rozwinąć drabinę, ale nie dawał rady, potem okazało się, że sięga tylko do pierwszej kondygnacji – mówi "Rz" Dariusz Janeczko, którego bliscy mieszkali w budynku. – Ludzie palili się na naszych oczach, siostra krzyczała: "Darek, ratuj mnie!" – mówi Janeczko. Zaznacza, że ocalałoby więcej osób, gdyby nie chaotyczność akcji.
– Z tego, co wiem, pierwsze jednostki były na miejscu bardzo szybko. Co się działo później? To musi być przedmiot bardzo szczegółowego śledztwa – podkreślił prezydent Lech Kaczyński, który przyjechał na miejsce tragedii. Prezydent zarządził trzydniową żałobę narodową.