"Frankfurter Neue Presse" pisze, że poszukiwanie pociągu, w którym naziści rzekomo ukryli jakieś skarby, a który prawdopodobnie tkwi gdzeiś w tunelu pod Wałbrzychem, przyjmuje w Polsce przedziwne formy. Wiadomość o tym, że namierzono ów legendarny skład, wywołuje wielkie poruszenie, ale także sceptycyzm. Przedstawiciele rządu są przekonani, że coś jest w tej okolicy ukryte pod ziemią i możliwe, że informacje te pochodzą od kogoś, kto tajemnicę zdradził na łożu śmierci.
"Ludzie całymi rodzinami udają się pod Wałbrzych, by snuć przypuszczenia, co kryje się pod ziemią. Polacy łamią sobie od prawie dwóch tygodni głowy, czy jest to złoto i diamenty zamordowanych Żydów czy amunicja i sprzęt wojskowy"
Równie tajemnicze, jak zawartość pociągu jest to,dlaczego rzekomi odkrywcy pociągu dopiero teraz się na niego natknęli. Naczelny konserwator Piotr Żuchowski przypuszcza, że było to czyjeś wyznanie na łożu śmierci - bo jakby nie było jeden z odkrywców jest Niemcem. "Jego ojciec albo dziadek mógł należeć do grona osób, które kiedyś ukryły pociąg i dopiero teraz wyznał tę tajemnicę", pisze frankfurcki dziennik.
Na łamach "Berliner Zeitung" Jan Opielka informuje, że cała sprawa ostatnio nabrała rozpędu. Wałbrzyski wiceburmistrz bowiem oficjalnie potwierdził, że obydwaj anonimowi odkrywcy - Niemiec i Polak - za pośrednictwem swojego adwokata podali dokładną lokalizację 120- czy nawet 150-metrowego pociągu. "Znalezisko należy po państwa polskiego i to niezależnie od swojej wartości, podkreślał".
Korespondent berlińskiego dziennika zaznacza, że "już od dziesięcioleci snuta jest legenda o pociągu, który zawierać miał złoto zrabowane przez nazistów. W latach 70-tych polscy filmowcy wytropili na przykład byłego strażnika konwoju złota z Breslau Herberta Klose, który opowiadał, że naziści pod koniec wojny ładowali złoto z wrocławskich banków i zagrabione Żydom kosztowności, wywożąc je pociągiem.