Proces, jakiego dotąd nie było, toczy się przed sądem w Warszawie. W nim sytuacja bez precedensu: starcie świadków koronnych. Oskarżonym o zabójstwo szefa policji, gen. Marka Papały jest Igor P., ps. Patyk, kiedyś znany złodziej samochodów. Jego przeciwnik to Robert P., dawny kompan z gangu, który obciążył „Patyka" i dostał status skruszonego przestępcy. Pojedynek toczy się za zamkniętymi drzwiami. Wyrok pokaże, komu uwierzył sąd.
Tymczasem „Rzeczpospolita" dotarła do aktu oskarżenia przeciwko Igorowi M. – dotąd nie był publicznie znany, bo zgodnie z nowymi regułami procesu karnego, prokuratura przedstawiła w sądzie tylko opis zarzutów. Główny wniosek z lektury: śledczy nie mają asa w rękawie, i trudno im będzie dowieść, że „Patyk", kradnąc, używał broni. Kluczowy przypadek mający wzmocnić oskarżenie jest wątpliwy – kobieta, której skradziono wóz na kilka dni przed zabójstwem Papały, zaprzecza, by grożono jej bronią.
Tylko słyszał strzał
Łódzka prokuratura twierdzi, że „Patyk" zastrzelił szefa policji 25 czerwca 1998 r., próbując ukraść mu daewoo espero. Ta wersja pojawiła się 13 lat po zbrodni, gdy na „Patyka" wskazał Robert P.
P. twierdzi, że pod blok w Warszawie, gdzie zginął generał, pojechał zawieźć tzw. łamaki do otwierania aut i ubezpieczać kradzież upatrzonego przez „Patyka" samochodu. O jaki wóz chodziło – nie wie. Na miejscu mieli być też Mariusz M. ps. Majek, Robert J. i Tomasz W.
Gdy „Patyk" i „Majek" nie wracali, P. poszedł zobaczyć, co się dzieje. Doszedł do rogu bloku i usłyszał odgłos strzału. Wychylił się i zobaczył uciekających „Patyka" i M. Któryś krzyknął „przypał", czyli wpadka. Nazajutrz – jak twierdzi Robert P. – „Patyk" miał zdenerwowany komuś mówić przez telefon, że „nie potrzebuje pomocy i sam sobie poradzi", a jemu wyznać: „Chyba poprzedniego wieczoru zabiłem człowieka".