- Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem, to jedna z najgorszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu - mówi o polskim "dołku" Greg, Anglik pracujący w Polsce.

- Na początku ubiegłego roku wracałem ze spotkania z przyjaciółmi. Przyznaję, trochę wypiliśmy, miałem problemy z równowagą, ale nie robiłem nic złego - mówi. Zatrzymali go policjanci. Nie znali angielskiego, on nie znał polskiego. z Rozmowy wychwycił tylko kilka razy powtórzone słowo "Kolska". To nazwa ulicy, na której w Warszawie mieści się izba wytrzeźwień. Policjanci zapakowali go do samochodu i odwieźli na "dołek".

- To był koszmar - mówi Greg. - Próbowałem rozmawiać z pracownikami, ale zignorowali mnie, bo nie znali angielskiego. Gdy zacząłem krzyczeć, że chcę iść do domu, najpierw zrobili mi zimny prysznic - oblewali zimną wodą z węża, z później przywiązali mnie skórzanymi pasami do łóżka. A na koniec tego wszystkiego, już rano, wystawili mi rachunek! - opowiada.

W Wielkiej Brytanii, pijani są traktowani zgoła inaczej. Odwozi się ich do szpitala na odtrucie, a gdy wytrzeźwieją - mogą wrócić do domu. Pomoc jest bezpłatna.

Przed zbyt obfitym piciem alkoholu w Polsce, turystów zaczęło ostrzegać brytyjskie MSZ.