W ciągu ostatnich czterech lat Polska wysunęła się na czołówkę w Unii Europejskiej. Niestety, rekord ten nie jest powodem do chluby. Staliśmy się najbardziej inwigilowanym społeczeństwem wspólnoty europejskiej. Liczby zgromadzone przez fundację Panoptykon, zajmującą się problemami inwigilacji obywateli oraz dostępu do informacji publicznej, są szokujące. Ponad milion razy w 2009 r. sięgano po nasze dane, w 2010 r. liczba ta wzrosła aż o jedną trzecią. W przypadku 56 proc. tych przypadków służby, policja i prokuratury nie potrafiły podać, do czego w ogóle były im potrzebne owe dane.
Obywatel o władzy wie coraz mniej. Symbolem ostatnich lat powinno stać się głosowanie nad poprawką zgłoszoną przez warszawskiego senatora PO Marka Rockiego na ostatnim posiedzeniu parlamentu, które można opatrzyć etykietą „last minute". Rzutem na taśmę do ustawy wprowadzono przepis ograniczający dostęp do informacji publicznej. Przepis, który wcześniej przepadł na skutek protestów organizacji zajmujących się wolnością obywatelską, m.in. Fundacji Helsińskiej i i fundacji Panoptykon. Przepis, który krytykowała nawet kibicująca obecnej koalicji „Gazeta Wyborcza". Jak wielkie kontrowersje budził, świadczy fakt, że mimo dyscypliny partyjnej za przepisem nie zagłosowali wszyscy posłowie PO. Mimo tego wynik jednego z ostatnich głosowań przyjęli oni frenetycznymi oklaskami.