Gminy nie miały dostatecznej kontroli nad wycinką drzew i krzewów, częste zmiany prawa potęgowały chaos – wynika z raportu NIK, który poznała „Rzeczpospolita".
– Na sytuację mogła wpływać pięciokrotna w okresie od 2015 do 2018 r. zmiana przepisów ustawy o ochronie przyrody, regulująca m.in. zasady wycinki drzew i krzewów – mówi Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK.
Masakra piłą mechaniczną
Izba wzięła pod lupę 30 organów – marszałków województw, starostów, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast – i zbadała, jak się wywiązywali z zadań związanych z usuwaniem drzew i krzewów oraz zagospodarowaniem drewna. Dopatrzyła się długiej listy zaniedbań. Co ustaliła?
Od 2015 r. do maja 2018 r. zbadane urzędy wydały 17 tys. zezwoleń na usunięcie 330 tys. drzew i 133 tys. mkw. krzewów. W 2017 r. liczba wniosków i zezwoleń drastycznie spadła – niemal o połowę.
Powodem była słynna liberalizacja ustawy o ochronie przyrody, nazwana „lex Szyszko" od nazwiska ówczesnego ministra środowiska Jana Szyszki. Pozwoliła ona wyciąć drzewa na własnej posesji bez zezwolenia (na cele niezwiązane z działalnością gospodarczą). Zaczęły się masowe wycinki, jak np. wykarczowanie w lutym 2017 r. trzech hektarów lasu w Łebie.