Postępowanie dotyczące zmuszania policjantów do zaniechania czynności służbowych jest w toku.
Ewa Wanat została zatrzymana przez stołeczną policję 13 czerwca na ul. Miodowej. Jak wspominali policjanci dziennikarka jechała „slalomem" na rowerze dlatego podjęli interwencję. Po zatrzymaniu okazało się, że kobieta jest pod wpływem alkoholu. Alkomat wykazał u niej 1,15 promila w wydychanym powietrzu. Policjanci twierdzili, że w trakcie pobytu na śródmiejskiej komendzie dziennikarka utrudniała sporządzenie dokumentacji. Utrzymywała, że nie powinna zostać zatrzymana. Miała też powoływać się znajomości i groziła policjantom zwolnieniem z pracy.
Sama Ewa Wanat na swoim profilu na Facebooku napisała, że została zatrzymana, gdy w nocy gdy jechała rowerem po wypiciu jednego piwa. - Zatrzymały mnie dwie policyjne suki, bo przekroczyłam o 0,1 promila normę – relacjonowała. Wspomniała, że całą noc dziesięciu uzbrojonych policjantów straszyło i obrażało trójkę podchmielonych rowerzystów, choć żaden z nich nie było ani pijany, ani agresywny. Dziennikarka dodała też, że kiedy na komendzie pojawił się jej pełnomocnik stołeczny radny Kristian Legierski policjanci niewybrednie to komentowali. Jeden z nich stwierdził, ze „będzie mówił pedał, bo jest wolność słowa"
Teraz śródmiejska prokuratura wystąpiła do sądu z wnioskiem o warunkowe umorzenie postępowania w wątku dotyczącym jazdy pod wpływem alkoholu na okres jednego roku oraz chce by sąd orzekł świadczenie pieniężne od dziennikarki na rzecz instytucji społecznej.
Dlaczego śledczy domagają się umorzenia postępowania? – Podejrzana jest osobą dotąd nie karaną, a jej czyn nie budzi wątpliwości, zaś wina i społeczna szkodliwość czynu nie jest znaczna – mówi Dariusz Ślepokura, rzecznik stołecznej prokuratury. Dodaje, że niekaralność podejrzanej oraz nałożone na nią świadczenie pieniężne gwarantują, że w przyszłości będzie ona przestrzegać prawa.