Pomysł jest jeszcze jednym wyrazem desperackiej walki samorządów o to, by kierowcy przesiedli się ze swoich aut do komunikacji publicznej i choć trochę odkorkowali miasta. Opisuje go dzisiejsza „Gazeta Wyborcza". Wygląda pięknie w swej prostocie – kto przesiądzie się z samochodu do komunikacji będzie mógł się przemieścić tą ostatnia za darmo lub z olbrzymią zniżką. Przykłady już są: bezpłatna komunikacja w Żorach na Śląsku, zniżki w Nysie i Rybniku, podwarszawskich Ząbkach....

Jednak wiele o potencjalnej skuteczności tego pomysłu mówi zdjęcie, którym swój tekst opatrzyła „Wyborcza". Przystanek w Rybniku i autobusy, na oko trzydziestoletnie, mało zachęcające do przesiadania się z aut. Właśnie. Komunikacja, żeby stała się atrakcyjna dla kierowców musi być nie tylko konkurencyjna cenowo, zresztą z reguły już tak jest. Musi także zapewniać jakiś poziom komfortu. Komfortu połączeń, komfortu pojazdów, komfortu parkingów na których można zostawić auta i tak dalej. Bez tego kierowcy nie wysiądą ze swoich samochodów. Nawet gdyby przejazd autobusem był całkowicie bezpłatny.

Dobre za to wieści czekają kierowców kiedy wyjadą za miasto. Tak przynajmniej twierdzi „Dziennik Gazeta Prawna". Otóż dyrekcja dróg ma wprowadzić supernowoczesny system zarządzania ruchem na autostradach i ekspresówkach. Czego tam nie będzie! Komunikaty dla kierowców na specjalnych ekranach, możliwość śledzenia natężenia ruchu on-line (przypomnę, że już można to robić na komórce bez wprowadzania supernowoczesnego systemu) i bliżej nieokreślone możliwości szybkiego reagowania w sytuacjach awaryjnych. Koszt na dzień dobry – 600 milionów złotych, czyli koszt zbudowania mniej więcej 30-40 kilometrów autostrady. I przyznam, że wolę autostrady.