Jak w walce bokserskiej, było wiele uników, ucieczek od odpowiedzi na – wydawałoby się proste pytania. I ataków ad personam. Ale w odróżnieniu od poprzedniej debaty, gdzie gospodarka zepchnięta została na margines, tym razem organizatorzy zadbali o to, by poświęcić jej jeden z trzech bloków pytań.
Z satysfakcją muszę stwierdzić, że obaj kandydaci okiełznali swoją wyobraźnię w obiecywaniu gruszek na wierzbie. I nie skorzystali z naszego prześmiewczego katalogu absurdalnych, bardzo kosztownych obietnic, które mogliby jeszcze do zapadnięcia ciszy wyborczej złożyć.
Obaj niestety kluczyli. Żaden nie odpowiedział wprost na pytanie, czy obietnice skrócenia wieku emerytalnego do 60/65 lat (Duda) lub 40 lat opłacania składek (Komorowski) da się spełnić nie podnosząc składek i podatków lub obniżając świadczeń.
Zauważyłem co prawda interesującą ewolucję poglądów Andrzeja Dudy: „ludzie powinni mieć wybór, czy chcą wcześniej przejść na emeryturę, nawet jeśli będzie niższa". Wątpię jednak by starsza część jego elektoratu zwróciła uwagą na ostatnią część tego zdania.
Nie zabrakło pytania o frankowiczów. Duda zadeklarował pomoc dla nich, ale bez szczegółów. Chyba wyczuwa, że jako kandydat z poważnymi szansami nie powinien zbytnio bić w system bankowy. Komorowski potraktował – punkt dla niego – sprawę bardziej systemowo i odparł, że jeśli już w ogóle pomagać, to zadłużonym nie tylko we frankach. Sprecyzował, że chodzi o to, by słabsze finansowo rodziny wielodzietne, emeryci i renciści nie stracili mieszkań. Wyraźne nawiązanie do rozważanego w kręgach rządowych funduszu stabilizacyjnego.