Zatrzymanie 60-letniego dzisiaj Bogdana Z., podejrzanego o udział w zbiorowym gwałcie ze szczególnym okrucieństwem, było sukcesem policji. Z. to rekordzista – ukrywał się przez 23 lata, zanim w czerwcu tego roku wpadł na Słowacji, gdzie żył pod zmienioną tożsamością.
Jednak Z. nie stanie przed sądem i niebawem wyjdzie z aresztu. Skorzystał na pięcioletnim skróceniu – z dziesięciu do pięciu lat – okresu przedawnienia czynów, które weszło w życie po lipcowej nowelizacji kodeksu karnego.
– Prokuratury w kraju musiały dotąd umorzyć z tego powodu kilkaset spraw – mówi Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej.
Kumulacja korzyści
Z. uciekł z Polski w latach 90., zanim prokuratorzy zdążyli ogłosić mu zarzuty. Pozostali trzej sprawcy gwałtu dokonanego w 1992 r. zostali zatrzymani, a potem skazani.
Dwa tygodnie po tym, gdy w końcu go złapano, w życie weszła wspomniana nowelizacja kodeksu karnego. – Musimy sprawę Bogdana Z. umorzyć. Formalna decyzja jeszcze nie zapadła, ale jest przesądzona – mówi nam Joanna Garus-Ryba, szefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa Praga-Południe. Dodaje, że gdyby nie zmiana przepisów, zarzuty przedawniłyby się w 2017 r.
Z. jak nikt inny skorzystał na majstrowaniu przy prawie. Już po tym, gdy zniknął, znowelizowano kodeks karny (w 1997 r.) i gwałt stał się występkiem, który szybciej się przedawnia. Po kolejnej zmianie znów stał się zbrodnią, ale śledczy – zgodnie ze sztuką – muszą zastosować wobec Z. przepis dla niego korzystniejszy. – Czyli liczyć przedawnienie jak przy popełnieniu występku – mówi Garus-Ryba.
2017 rok? Nie zdążymy
Beneficjentów zmian w prawie jest więcej. Z danych zebranych przez „Rzeczpospolitą" wynika, że tylko w jednostkach podległych Prokuraturze Okręgowej w Warszawie przez skrócenie okresu przedawnienia już umorzono 60 spraw. W Sądzie Okręgowym w stolicy i podległych mu rejonowych – ok. 80 (w całości lub w części).