W stulecie urodzin papieża Polaka myślę przede wszystkim o 15 latach Jego nieobecności. Jakąż wyrwę stanowią w naszym życiu narodowym w porównaniu z czasem, kiedy byliśmy wspierani siłą tego wyjątkowego pontyfikatu. To pewnie nie tylko zrządzenie losu, ale mądra koincydencja, którą nam zafundowała historia, że obecność Karola Wojtyły na tronie Piotrowym przypadła na lata powolnej degeneracji komunizmu. Czy decyzja konklawe z 1978 roku ten proces przyspieszyła? Bez wątpienia, choć to historykom należy zostawić miarę realnego wpływu Jana Pawła II na upadek bloku sowieckiego.
Owszem, proces rozpadu był nieunikniony. Afganistan, zachodnie sankcje, bankructwo komunistycznej gospodarki prowadziły do nieuchronnego końca. Ale przecież historia to nie tylko ślepe, odhumanizowane procesy. Mamy dostatecznie dużo dowodów, że jednostki w nie mniejszy sposób wpływały na bieg dziejów niż obiektywne procesy. Karol Wojtyła na tronie rzymskich papieży, Polak redefiniujący misję Kościoła był takim właśnie liderem.
Możemy dziś wyliczać Jego błędy, niedoskonałości pontyfikatu, ale nikt, nawet najbardziej zaciekli krytycy nie będą dyskutowali z tezą, że odmienił świat. A jeśli tak, to Polska droga do wolności to także, a może przede wszystkim Jego zasługa. A potem, kiedy już obudziliśmy się półwieczu z własną wolnością w ręku, był wielkim i niestety jedynym autorytetem, który potrafił nas jednać. Cała polska klasa polityczna regularnie meldowała się u niego w watykańskich pokojach, a papieskie pielgrzymki do Ojczyzny były wielkimi manifestacjami narodowej jedności.
Wszystko się skończyło w te straszne dni kwietnia 2005 roku, kiedy odchodził. To była wielka strata dla świata, ale jeszcze większa dla Polaków. Z dnia na dzień, z gasnącymi oczami Karola Wojtyły traciliśmy najlepszego człowieka, jakiego wydała Polska, i autorytet, który pomógł nam przejść przez trudne lata transformacji. Po 2 kwietnia zostaliśmy sami. A potem zaczęły się nieszczęścia, zbrutalizowała się polityka, dopadło nas fatum w postaci tragedii smoleńskiej. Nie udało się już nam przejść tych progów z godnością. Zabrakło Jana Pawła, zabrakło Karola Wojtyły. Niektórzy mieli nadzieję, że będzie dla nas budująca scheda tego pontyfikatu, pamięć po wielkim człowieku, jego przesłanie moralne, intelektualne, religijne. Wyrzuciliśmy to wszystko do kosza jak śmieci i to jest najtragiczniejsze podsumowanie samotności, z jaką nas zostawił.
Czy uda się kiedyś wrócić do tamtych gwiezdnych czasów? Czy pamięć Jana Pawła II zdoła w nas kiedyś jeszcze obudzić wielkość? Bardzo bym tego chciał, ale rozum podpowiada, że jesteśmy od tej minionej wielkości nieskończenie daleko.