Po upadku komunizmu przyjęliśmy, że ludzie ci nawrócili się na patriotyzm i demokrację. Najbardziej uderzające było to w odniesieniu do wojskowych służb specjalnych, w których do ostatnich lat zmieniła się właściwie wyłącznie nazwa. Nic dziwnego, że przez blisko 20 lat niepodległej Polski służby te zdemaskowały jednego rosyjskiego szpiega. Widocznie Polska, która odziedziczyła niezmieniony od czasów komunistycznych wywiad, zupełnie nie interesowała Moskwy.

W rzeczywistości ludzie ci, i to na bardzo wpływowych stanowiskach, muszą istnieć i mogą być w każdej chwili wykorzystani przez Rosję. Przypomniałem to sobie, słuchając wystąpienia Leszka Millera, w którym gromił “awanturników”: prezydentów Gruzji i Polski.

Nie twierdzę, że Miller jest rosyjskim agentem, choć powtarza kropka w kropkę tezy putinowskiej propagandy. Karierę robił zresztą w PZPR, partii, która była narzędziem panowania Moskwy nad naszym krajem. Przywódcy ugrupowania, które jest jej kontynuacją, zajmują się dziś głównie krytyką działań prezydenta Kaczyńskiego i biadaniem nad psuciem naszych stosunków z Rosją.

Agenci to mniejszość partii rosyjskiej. Oprócz w różnym stopniu uwikłanych, tworzą ją ludzie powodowani prostym interesem, a wreszcie spora liczba użytecznych, a tchórzliwych idiotów, którzy uznają, że chowanie głowy w piasek to rozumna strategia. Trzeba jednak pamiętać, że partia rosyjska istniała w Polsce zawsze, a i dziś ma solidny fundament.