Wsparli w ten sposób tych wszystkich, którzy uważają za nienormalne, gdy urzędniczka wyznania islamskiego z biura w Hesji żąda prawa do pracy w burce zasłaniającej twarz. Albo gdy rodzice muzułmańskiego ucznia zmuszają stołówkę w niemieckiej szkole do rezygnacji z dań z wieprzowiny, to przekraczają miarę. Podobnie jak modlący się na jezdni w okolicach meczetów w Paryżu czy Lyonie muzułmanie, którzy lekceważą prawa kierowców.

Zwłaszcza że długie lata jakiekolwiek pytania o to, czy muzułmanie nie przekraczają granic w narzucaniu swoich zwyczajów Europejczykom, wywoływały ze strony lewicowych polityków i publicystów histeryczne oskarżenia o rasizm. Dziś obóz politycznej poprawności może mieć pretensje głównie do siebie. Bo jeśli nawet idea wielokulturowości miała racjonalne korzenie, to zachodnia lewica zamieniła ją w jej karykaturę. A ustępliwość lewicy skłoniła z kolei islamskich integrystów do stawiania kolejnych żądań – na przykład uznania przez zachodnie państwa wielożeństwa lub kierowania się przez zachodnie sądy zasadą szarijatu w stosunku do obywateli wyznania islamskiego.

Dużo zła wyrządzili także fundamentalni zwolennicy laickości, którzy wspierali muzułmanów głoszących, że ich godność obraża bożonarodzeniowa szopka czy Święty Mikołaj rozdający prezenty w szkole. Lewicowcy pomogli wyhodować islamskich fundamentalistów – nauczyli ich chrystianofobię ubierać w hasła laickości.

Trzeba było wybuchu nowego antysemityzmu wśród islamskich uczniów, by nawet ludzie lewicy spostrzegli, do czego prowadzi uleganie żądaniom imigrantów. Merkel, Cameron i Sarkozy mają dziś na tyle odwagi, aby ostrzegać, że ich kraje zabrnęły w ślepy zaułek. Oby to wołanie usłyszeli nasi krajowi zwolennicy multi-kulti, którzy bezrefleksyjnie powtarzają mity zachodniej lewicy sprzed 30 lat.