Republikanie szczerze nienawidzą przeprowadzonej przez prezydenta Baracka Obamy reformy ubezpieczeń zdrowotnych, znanej jako Obamacare. Mają do tego święte prawo, reformy tej nie popiera także spora część amerykańskich wyborców. Mają prawo ją krytykować i próbować zmienić prawo zdobywając większość w Senacie i obsadzając swego kandydata w Białym Domu.
Fakt pozostaje jednak faktem, że Kongres USA tę reformę zatwierdził, urzędujący prezydent ją podpisał, a Sąd Najwyższy uznał za legalną. Co więcej, wyborcy ją jeszcze sami zatwierdzili wybierając owego prezydenta na drugą kadencję. A wiadomo, że sprawa reformy systemu ochrony zdrowia była jednym z głównych tematów prezydenckiej kampanii wyborczej. Republikanie używali Obamacare jako młota do walenia w Obamę, ale wyborcy uznali, że to nie jest argument, by wyrzucić go z pracy.
W demokracji powinno to oznaczać, że spór został rozstrzygnięty i zakończony. A jednak Republikanie dalej próbują ową reformę wykoleić. W tym celu zdecydowali się nawet wziąć za zakładnika najważniejszy projekt, jakim zajmuje się parlament w każdym wolnym kraju – budżet federalny.
To nie jest już spór o to, co jest dobre dla kraju. W tej sprawie wypowiedzieli się już i parlamentarzyści, i sędziowie, i wyborcy. To spór ideologiczny o to, czy i jakie uprawnienia powinien mieć rząd federalny. To spór arcyciekawy, ale gdy za jego sprawą najpotężniejsze państwo świata staje się pośmiewiskiem, wówczas uczestnicy tego sporu z intelektualistów zamieniają się w klownów.
W sytuacji, gdy tak wiele dzieje się na Bliskim Wschodzie, a stan amerykańskiej gospodarki ma tak wielki wpływ także na nas, rządy klownów na Kapitolu nie zachęcają do śmiechu.